poniedziałek, 21 marca 2016

Pomidorowa "Miłość realna czy zmyślona?"

Czy to ptak?
Czy to samolot?
Nie! To Ollka w końcu ruszyła dupsko i zaczęła pisać!
A teraz to co musicie mieć pod uwagą:
1. Jest to yaoi (chłopakxchłopak) więc jak nie lubisz takich związków to możesz opuścić tą stronkę ;p
2. Będzie tam brzydka scenka (+13), ale to tylko początek więc wasze dziewictwo nie jest zagrożone xd
3. To jest parring Yato (Noragami) x Levi (Atak tytanów/Shingeki no Kyojin) nie pytajcie czemu, ale to wszystko dzięki mojemu kochanemu zboczuszkowi korze Lis :***
4. Będzie kilka brzydkich słów, podteksty i nie wiadomo czego jeszcze xd
5. Nie jedzcie podczas tego czytania bo możecie się zakrztusić śmiechem albo czymś, więc... Jakby co ostrzegałam xd
A teraz zapraszam do długo wyczekiwanej Pomidorowej... ♪ ♫Jutro znowu będzie pomidorowa ♪ ♫
 
***
         Dzień jak co dzień. Słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, dzieciaki się gwał… bawią, a ja? A ja sobie siedzę z Yukinem w czyjejś łazience i naprawiam kran…
         - Jakim cudem ja się pytam nazywasz siebie bogiem? – chłód w głosie Yukiego sprawił, że po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz.
- Zamknij się! Jestem twoim mistrzem i jak chcesz jeść musiszmy to robić niewdzięczny – burknąłem pod nosem.
I tak mniej więcej powinien wyglądać mój dzień, ale nie! Bo czemu?
Wieczorem gdy byłem na spacerze rozmyślałem. Ciekawe co by się stało gdyby nie Hiyori? Nigdy nie zanalazłbym mojej Świętej Broni… Szkoda, że wyjechała na studia.
Moje rozmyślenia przerwał szelest, warczenie wilków i spadająca do wody kropla. Wiedziałem kto się zaraz odezwie.
- Witaj Yato – słodziutki głosik mojej byłej Świętej Broni sprawił, że chciało mi się wymiotowywać.
- Nora – warknąłem. – Czego chcesz? Nie jesteś już moją shinki (Święta Broń) – spojrzałem na niską dziweczynkę.
- Dlaczego mnie już nie chcesz? Przecież byliśmy kiedyś tak blisko nie pamiętasz? Jaboku? – wściekły chciałem jej coś zrobić, ale te psy w maskach mnie zatrzymały.
- Czego chcesz?! I nie nazywaj mnie tak! – Ja jestem spokojny. Spokojny jak ten kwiat lotosu na spokojnym jeziorku u Tenjina… Co?
- Skoro ja ciebie nie będę mieć to nikt nie będzie – krzyknęła. Zaskoczyło mnie to i bardzo, ale potem poczułem jak coś na mnie wskakuje i gryzie. Wilki. Starałem im się wyrwać, ale było ich za dużo. Krzyczałem z bólu, ale po chwili dzięki bogom poczułem jak te kundle mnie puszczają. Padłem na ziemię cały w zarazie, ale mój odpoczynek nie trwał długo bo przerwało go nagłe silne uderzenie w głowę, a potem ciemność… Umarłem?
***
 
O matko moja głowa… A obiecałem, że nie będę już pić, a przynajmniej nie tak dużo… Czekaj chwila… Ja nic nie piłem przecież to to coś co mnie znokautowało! Żeby tak się dać załatwić Yato. Bogu wojny! Gdy tak siebie wyzywałem pod sobą poczułem mie materac, nie koc tylko trawę… Pomacałem trochę z nadal zamkniętymi oczami i poczułem coś mokrego i trochę lepkiego. Dziwnee… Kiedy chciałem otworzyć oczy omal nie zwymiotowałem gdy do mnie doszedł zapach rozkładającego się cuchnącego mięsa. Gdzie ja jestem? Otworzyłem oczy i oparłem się na łokciach by się rozejrzeć, a to co zobaczyłem przeszło wszelkie granice. Wszędzie, ale to wszędzie było pełno krwi, gdzie niegdzie były zmasakrowane ciała kobiet i mężczyzn -chyba byli żołnierzami bo mieli takie same stroje- niektóre nie miały rąk, nóg, połowy ciała, głowy, a do tego wszędzie były powbijane dziwne mecze połamane albo brudne od krwi. Przypominało mi to trochę moje poprzednie życie.
Kiedy wstawałem i się rozejżałem byłem na jakimś pustkowiu. Nie wyglądało mi to na nasze czasy bo za bardzo zielono i pusto, ale gdy się odwróciłem omal nie usiadłem z wrażenia. Kilka set metrów przedemną rozciągał się chyba największy mur jaki w życiu widziałem! A żyję już dosyć długo… Ale wracając. Kiedy tak podziwiałem mur usłyszałem głuche stąpania czyiś stóp. Odwróciłem się nic nie świadomy. I to był błąd. W moją stronę kroczył jakiś goły wielkolud!! I chyba nie miał dobrych zamiarów bo całą twarz miał w krwi. Przerażony zacząłem wrzeszczeć i biegłem w stronę muru jak najszybciej mogłem.
Gdy byłem już prawie w połowie mej podróży obejrzałem się za siebie. Stwór dalej za mną kroczył jakby w ogóle na nim ta wycieczka nie sprawiła kłopotu. Tępa kupa mięsa. Czekaj! Mogę przecież go zabić! Yato gratuliję debilizmu.
- Sekki! – wyciągnąłem rękę by wpadł w moje dłonie Yukine, ale tu nie miła niespodzianka. Yuki się nie pojawił, a monstrum się zbliżało. No cóż nic innego mi nie zostało jak tylko… - Wiać!!!
Więc zacząłem uciekać jak najszybciej tylko umiałem choć nogi powoli odmawiały mi współpracy. Próbowałem użyć moich mocy, ale tu znowu życie pokazało mi mentalnego facka i nie mam mocy. Zjem kurczę szybko. W pewnym momencie przewróciłem się o korzeń i upadłem boleśnie na kolano. By cię w dupcię! Stwór po chwili stanął na demną i złapał w olbrzymie łapsko łamiąc mi chyba jakieś kości przy okazji. Zacząłem wrzeszczeć z przerażenia gdy zaczął przybliżać mnie do swoich ust. Ja nie chcę umierać! Jeszcze nigdy się nie całowałem!
Kiedy tak wyłem i wrzeszczałem o pomoc nagle za szyją stwora przeleciała metalowa lina z hakiem, wbiła się mocno w jakieś pobliskie drzewo, a sekundę potem przeleciała jakaśpostać w zielonym płaszczu i podobnym stroju do tamtych ludzi. Postać przecieła szyję stwora, a on padł na ziemię martwy z głuchym łoskotem. Jakoś wygramoliłem się z uścisku wielkoluda i padłem na ziemię cicho jęcząc z bólu. Po chwili usłyszałem tęten kopyt i krzyki jakiś ludzi, kiedy w ich stronę spojrzałem ktoś przedemną klęknął była to kobieta szatunka z okularami. Wyglądała na miłą osobę.
- Hej żyjesz? Boli cię coś? – szatynka zaczęła badać mnie wzrokiem.
- Wszystko… boli… - słyszeliście jak brzmi głos pomiędzy umieraniem, a ciężko rannym? Nie? No to macie problem bo ja tak brzmiałem.
- Nic dziwnego prawie pożarł cię tytan dobrze że Levi cię usłyszał – spojrzała za mnie i uśmiechnęła się do kogoś, a potem szybko wróciła do swych towarzyszy. – Dajcie go do wozu ale ostrożnie jest cały połamany.
Jacyś tędzy mężczyźni ułożyli na ziemi prototyp noszy i ułożyli mnie na nich delikatnie choć i tak jęknąłem z bólu, potem znieśli do drewnianego wozu, którego ciągnął koń. Ta… Miła przejażdżka wśród smrodów konia. Zacząłem się rozglądać na tyle ile mogłem. Ta szatynka rozmawiała z jakimś blondynem, a niedaleko nich stał jakiś bardzo niziutki chłopak z czarnymi włosami, szarymi zimnymi oczami i bezuczuciowym wyrazem twarzy – zawzięcie czyścił miecz brudny od krwi. Co? Czy to ten mały szczyl mnie uratował? No bez jaj! Po chwili podeszli do mnie ten blondyn i szatynka.
- Witaj nazywam się kapitan Erwin Smith - przedstawił się przyjaźnie blondyn, a po chwili wskazał na szatynkę. – A ona Hanji Zoe, a ty?
- Eee… Yato – palnąłem głupio.
- Jeszcze nigdy nie słyszałam by tak młody mężczyzna miał tak wysoki głos – zaśmiała się Hanji na co chciałęm się zapaść pod ziemię.
- A jak ty byś się czuła gdyby ciebie zaraz miał pożreć tytan okularnico? – chłód, który doszedł zza ich pleców sprawił, że po plecach przeszedł mi zimny dreszcz.
- Leviś! Jak dobrze chodź przedstawiam ci Yato to ten, którego uratowałeś – koło nich wyszedł ten sam niziutki człowieczek co przed chwilą czyścił miecze.
„Leviś” spojrzał na mnie z niechęcią i obrzydzeniem… Szacunku trochę dla majestatu bezbożniku jeden!
- Czyli… Dzieciak mnie uratował? – spojrzałem na człowieczka zszokowany na co on zmarszczył wściekły brwi.
- Dzieciak? A chcesz od tego „dzieciaka” w ryj gnoju? – warknął wściekle na co ja się przeraziłem. Takie małe a takie wredne.
- Dobra spokojnie! Jedźmy już bo zaraz nam tu wykitujesz Yato – uspokoiła nas Hanji i weszła do wozu, a potem zaczęła opatrywać mi powierzchowne rany.
Gdy jechaliśmy słyszałem rozmowy żołnierzy, parskania koni i od nich stukot. Przynajmniej miałem chwilę by pomyśleć. Gdzie ja do cebulki jestem?! Jakieś wielkoludy zabijają ludzi, dzieci grożą dorosłym boże gdzie ja trafiłem? Gorzej niż u siebie! Oby nic się moim przyjaciołom nie stało… Kiedy dojechaliśmy pod bramę słońce pomału zachodziło, a mi ciarki przeszły po plecach. Nie dobrze, bardzo nie dobrze bo przecież kiedy zbliża się noc demony atakują częściej. Przejechaliśmy przez kamienną bramę, a potem przez długi czas w ciemnościach pod murem, ale jak wyjechaliśmy słońce mnie oślepiło, a potem usłyszałem gwar jak jacyś ludzie się cieszą. Czy to z mojego powodu? W końcu jestem bogiem szacunek mi się należy. Po chyba dziesięciu minutach zatrzymaliśmy się, a dwójka mięśniaków zabrała mnie do jakiegoś szpitala albo czegoś. Połorzyli mnie do łóżka, –nie odbyło by się bez mich jakże seksownych jęków bólu- a po chwili do mnie podszedł lekarz i zaczął badać. Po pół godzinie mnie zostawił prawie gołego i całego w bandażach. Ta… Świetnie… Oby tu nikt nie wszedł!
- Yatuś! – i wykrakałem.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem, a do pomieszczenia weszła wesoła Hanji i pan „nie dotykać bo zajebię na miejscu” - Levi.
- Nic mu nie jest po co mnie tu ciągnęłaś? Jeager prosi się o wpierdol – ironia w głosie Leviego chyba nie zrzaiła Hanji bo szła dalej z nim w głąb pomieszczenia i do mnie. Gdy byli obok mnie, usiedli na krzesłach i patrzyli na mnie.
- Hej Yatuś jak się czujesz? – dlaczego mam wrażenie, że ta babka to ktoś z rodzinki Kofuku?
- Dobrze, dziękuję za troskę – co jak co, ale grzecznym trzeba być.
- Skąd jesteś – to nie było pytanie, to był rozkaz od Leviśia? Levusia? Kij z tym od Leviego!
- Ja? – brawo Yato pogrżaj się dalej, a knypek da ci to wymarzone „w ryj”.
- Nie kurwa ja, gadaj do cholery skąd jesteś – gwałciciel małych kotków atakuje! Łeeee… (To miał być płacz xd)
- No to ja z Tokyo – patrząc po ich minach chyba nie zawiele zrozumieli. – No takie miasto… Stolica Japoni? Nie? Eee… O albo prościej gdzie ja jestem?
- Jesteś w bazie głównej Oddziału Zwiadowców w murze Rose – że ćwę? Jakich kurtka Zwiadowców?!
- Dobra… A który to rok?
- 853 – słyszeliście odgłos ranionego jelenia w czasie rui? Nie? Ja też nie, ale fajnie by było.
I w taki oto sposób znalazłem się w świecie pełnym tytanów i dziwnych ludzi… Tja… Dlaczego zawsze ja mam pod górkę?! Może taki już mój los? Chociaż może mniej o moich rozterkach życiowych, a za to opowiem wam co działo się potem, a to było bardzo, ale to bardzo ciekawe przeżycie i uczuciowe i… inne bo inaczej tego nazwać się nie da. Moja prawdziwa podróż po świecie pełnym niebezpieczeństw zaczęła się gdy wyzdrowiałem i myślałem, że życie jest piękne…
W dniu w którym po dwóch miesiącach możesz w końcu stanąć o własnych siłach i zacząć funkcjonować jak normalny człowiek można pisać pieśni, urządzać bale z dziewczynkami z kolorowymi strojami ludowymi i nie wiadomo czego jeszcze. Właśnie „można” by było gdyby nie to że mały czarnowłosy kurdupel każe ci zrobić coś i nie ma mowy o sprzeciwie. Pierwsze co kazali mi zrobić to się przebrać. Tak mój piękny dresik zostań zamieniony na od nich dziwny mundur, ale za to jedno pocieszenie mogłem zostawić apaszkę. Ale nie to było najgorsze… Trójwymiarowy manewr… Te dwa słowa wystarczą by zepsuć cały dzień dla takiego nowicjusza jak ja, który poznał smak słodkiej prawdy o tym czymś.
Przybiłeś kiedyś piątkę z ziemią? Nie? A obściskiwałeś się z drzewem? Też nie? To może chociaż gdy spadałeś na coś, a potem trzyamjąc się za coś innego i wypiszczałes całą „Odę do radości”? Nie?! Człowieku to ty życia nie znasz! Ja takie coś prawie codziennie robiłem! A co gorsza? Ten kurdupel to mam mówić do niego per panie „kapralu”. Nie doczekanie.
Gdy tak ćwiczyłem te moje nieszczęśne umiejętności cały czas przypatrywał mi się ten kurdupel. I tak chyba mineły mi kolejne miesiące, a ja z „kapralem” zaczeliśmy się jakoś dogadywać. Kiedy opowiadałem mu o swoim życiu wyśmiał mnie i powiedział, że to nie prawda i jestm debilem…
Kiedy tak mijały nam te dni pewnego razu kapral kazał mi przyjść do swojego gabinetu, niczego nie świadomy ja poszedłem sobie na luzie do niego, ale gdybym wiedział co miało się potem dziać nigdy bym tam nie wszedł…
Puk, puk…
- Wejść – dlaczego tu się zrobiło tak zimno?
Wszedłem do jego gabinetu i jak mi kazano stanąłem przy drzwiach wyprostowany.
- Wzywał mnie kapral.
Człowieczek pozwolił mi usiąść na krześle i zaczął ze mną rozmawiać o tym jak się poprawiłem, że dobrze wykonuję obowiązki i w ogóle. Moja szczęka gdzieś szukała po ziemi zębów, a oczy mogły z bliska pooglądać buźkę kaprala. Ja kurdwa śnię… On mnie pochwalił! Pochwalił! Ta kanalia co kapralem się zwie! Kiedy tak rozmawialiśmy nawet nie zwróciłem uwagi kiedy przeszliśmy na kanapę, a kapral przyniósł jakiś alkohol. Wino albo wódkę nie wiem, ale lubię i to i to. Gdy skonsumowaliśmy połowę butelki –pomińmy fakt, że byłem tak piany, że ledwo mówiłem- kapral mnie bardzo zaskoczył on… pokazał… ludzkie… odruchy! On się uśmiechał! Słabo, ale uśmiechał! Zacząłem się śmiać jak jakiś myślący inaczej, a on na mnie spojrzał jak na wariata i zamknął mi usta… swoimi? O matko! Kapral mnie całuje!! Co ja mam zrobić?! Odepchnąć? Tak! Zrób to ty piana kupo mięsa. Kiedy chciałem go od siebie oderwać on przewrócił nas na kanapę i on leżał na mnie nadal całując choć gdyby się tak bliżej przyjrzeć temu to kapral ma bardzo miękkie usta jak na takiego chłodnego gnoja.
Zamknąłem oczy i wplotłem palce w jego czarne włosy przybliżając go bardziej, a on to wykorzystał i wsadził swój język w moje usta. Chyba był doświadczony bo wywijał w mojej gębie takie cuda, że ciarki mnie przechodziły. Całowaliśmy się nie wiem ile, ale chyba długo bo pomału brakowało mi powietrza. Gdy się oderwaliśmy patrzyliśmy na siebie dysząc ciężko, kiedy się kapral „ogarnął” zaczął całować moją szyję i odpinać powoli koszulę. Boże jak ja się w tedy czułem! Sapałem, jęczałem i nie wiem co jeszcze, ale było mi strasznie dobrze chyba AŻ za dobrze. Kiedy kapral pozbył się mojej góry znów zaczęliśmy się całować jak jacyś niewyżyci, a Levi jeździł dłońmi po moim ciele co skutkowało jękami i wyginaniem się pod nim. Boję się co będzie potem… Ja jestem prawiczkiem! Z nikim jeszcze ten tego nie robiłem. I przez tą głupią myśl humor mi się pogorszył, a w oczach zatańczyły łzy. Levi chyba to zauważył bo oderwał się ode mnie i spojrzał na mnie zatroskany słabo, ale jednak.
- Coś się stało?
- Nie tylko, że ja jeszcze nie – jaki wstyd! Już czternastolatki miały to dawno za sobą, a ja już mam kilka setek lat na karku i nawet baby na go nie widziałem! Levi starł moje łzy i znów mnie pocałował, ale delikatniej i czulej. To chyba miało oznaczać, że będzie dobrze.
Nie będę wam opowiadał co było potem bo chyba każdy bardzo dobrze wie. A jak nie to ma problem. I w taki oto sposób powstał nasz związek poza zawodowy czyli gdy jesteśmy na służbie się nie znamy, a gdy jesteśmy sami… dzieją się cuda.
Przez kilka naście miesięcy żyłem sobie w moim nowym świecie jakby tamten świat, w którym mam przyjaciół i rodzinę nie istniał. Już pomału zapominałem kim tak naprawdę jestem nie wielkim bogiem Yato, bogiem wojny, bezdomnym bożkiem z przepoconym dresie tylko zwykły chłopak Yato, żołnierz w Oddziale Zwadowców, który w każdej chwili może zrobić jako żarcie dla tytanów.
Na jednej wyprawie za mury jechałem konno obok Leviego. Przy nim zawsze czułem się bezpieczniejszy na terenach tytanów. Gdy zauważyliśmy jakiegoś tytana grupa go atakowała, a potem zabijała, albo nie miała tego szczęścia i sama została pożarta my na szczęście nie spotkaliśmy żadnego.
Usłyszeliśmy za sobą i przed sobą jak coś wielkiego na nas biegnie, spojrzeliśmy w tamte strony i na nas biegli dwaj tytani z siedemnastometrowi. Szybko z drużyną zeskoczyliśmy z koni i używając sprzętów do trójwymiarowego manewru zaczęliśmy lecieć w stronę gigantów. Levi jak zawsze pokazał się z najlepszej strony, a mi jak zawsze kopara opadała i starałem się mu dorównać, ale przypadkiem nie zginąć.
Kiedy tak leciałem i chciałem zrobić cios do mojej głowy wkradła się znienawidzona myśl „A co się stanie gdy…” Gdy umrę? Gdy komuś się coś stanie? Gdy przeze mnie ktoś zginie? Gdy Levi umrze? Levi… Levi… Levi! Nie mogę go stracić nie teraz! Używając gazu szybko podleciałem do monstrum i gdy chciałem przeciąć jego szyję tytan odwrócił się w moją stronę i ostatnie co pamiętam to błysk morderczych kłów, czyiś wrzask, niemiłosierny ból, a potem ciemność...
***
 
 
- Yato - zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału PIIII. – Yato – odczep się, uczę się matmy. – Yato! – nie znam gościa ja tu tylko sprzątam. – Wstawaj leniu śmierdzący ile można być nieprzytomnym?!!
Dzień dobry, nazywma się Yato, bóg wojny i moje uszy zostały właśnie boleśnie zgwałcone przez wrzask Yukiego. Chwila co? Yukine?! Dalej kupo mięsa rusz się! Czas pokazać chciarz odrobinę życia.
Poruszyłem lekko palcem, a po paru nie udolnych próbach w końcu otworzyłem słabo oczy i zacząłem się rozglądać. Byłem w pokoju… w moim pokoju u Kofuku! Wróciłem do domu! Ale co z Levim? Gdzie inni?
- Yato? Słyszysz mnie – nie po oczach, nie po oczach! Dlaczego Hiyori bawi się w doktora i świeci mi latarką do oka?
- Mmm… - monolog na dziś wersja Yato.
- Witamy wśród żywych panie Śpiąca Królewna. Przespałeś prawie pół roku.
W taki oto sposób wróciłem do swojego świata, a do świata tytanów już nigdy nie wróciłem choć nie raz rozmyślałem jak się czują tamci, jak Levi sobie radzi i najważniejsze czy przetrwają…
Raz gdy siedziałem na dachu jakiegoś budynku patrzyłem się w niebo wspominałem sobie jedną z naszych rozmów z Levim:
„- Ale dziś jest piękne niebo – wpatrywałem się w bezchmurne, nocne niebo jak zahipnotyzowany, a Levi obok mnie jak zawsze bez cienia uczuć.
- Nie rozumiem o co wam chodzi… Niebo jest zawsze takie samo – widziałem lekki zarys nie zrozumienia na jego twarzy.
- Nie prawda patrzy tam – wskazałem palcem na gwiazdy przypominające królika. – Co tam jest?
- Gwiazdy.
- A ty się bawić nie umiesz!
- Jestem dorosły.
- Ja też i co?
- Od kiedy? Po twoim zachowaniu wynika, że masz mniej niż czternaście lat.
- Zamknij się! Jestem starszy od ciebie o kilkaset wieków! Trochę szacunku dla majestatu!
- A ten znów swoje…”
Zaśmiałem się cicho na nie. Ciekawe jak sobie teraz żyje? Może sobie kogoś sobie znalazł, albo coś? Ciekawe tak właściwie czy oni w ogóle istnieli? Bo jak słyszałem od innych to znalazł mnie Yukine gdy ja bardzo seksownie leżałem na ziemi nieprzytomny, a gdy czytałem internety to nic nie mówili o tych wydarzeniach… Ja to mam bujną wyobraźnię co?
Gdy tak sobie leżałem, zamknąłem oczy i wsłuchałem się w głosy nocne miasta. Gdzieś tam warkot samochodu, rozmowy ludzi i piosenka… Piosenka?
Die Stühle liegen sehr eng
Wir reden die ganze Nacht lang
Dieser niedrige Raum ist nicht schlecht
Wir können uns gut verstehen
Znam ją…
And it's always, like that in the evening time
We drink and we sing when our fighting is done
And it's always, so we live under the burnt clouds
Ease our burden, long is the night
Otworzyłem powoli oczy i opierając się o łokciach rozejrzałem się, a na kominie siedział ON.
Die Stühle liegen sehr eng
You and I talk all the night long
Dieser niedrige Raum ist nicht schlecht
We comrades have stories to tell

So ist es immer, denn immer im Ertrag
We drink and we sing when our fighting is done
So ist es immer, we live under the burnt clouds
Ease our burden, long is the night

Da die Sterne nicht leuchten
We are stars and we'll beam on our town
Schauten wir das Licht selbst an
Sing with hope and the fear will be gone
 
Gdy on śpiewał ja wsłuchiwałem się w tekst i uśmiechałem pod nosem. Zawsze mi to nucił kiedy po prostu nie wytrzymywałem lub po prostu bałem się zasnąć. Kiedy skończył piosenkę odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął lekko na co ja chciałem go wyściskać z całej siły ale tylko siedziałem i czułem jak do oczu napływają mi łzy szczęścia.
- Levi…
- Yato…
***
Siemaneczko syrenki!
Tak oto jest dziwne, zboczone coś co napisałam z trudami i oporami xd
Ale nwm czy coś w najbliższym czasie się ukarze bo brak weny -.-''
 
Ale teraz coś bardzo ważnego!
 
1. Chciała bym podziękować korze Lis za to że mnie motywowała bym spięła dupę i napisała to xd To korra <333333 Dziękuję :****
2. To coś powstało dzięki jednemu filmikowi (który podesłała mi korra xd)
 
3. Jeżeli chcecie posłychać oryginalnej piosenki to macie ją TU
No to chyba tyle z tego mojego biadolenia xd
Życzę wam miłej nocy/dnia kiedy to czytacie xd
I napiszcie czy podoba się wam to coś xd
A ja idę spać ^^
Pozdrawia Ollka PL :*
P.S. Sorki za te kropki na tekście, ale nie umiem w życiu i chyba nie przeszkadza wam o co?