wtorek, 12 lipca 2016

Rozdział 11. "Jak to sanie ktoś ukradł?!!"

Serce waliło trytonowi jak oszalałe. Biel tego pomieszczenia raziła go w oczy, a bardzo jasne lampy w cele mu nie pomagały. Pokój był olbrzymi. Pod ścianami było mnóstwo stołów z komputerami, mikroskopami, probówkami i nie wiadomo czym jeszcze, ale najstraszniejsze było to, że w jednej komorze zobaczył coś co wyglądało jak pozaziemska forma życia, a w kolejnej… syrenę. Tak syrenę która wyglądała jak tysiąc nie szczęść – wychudzona, blada, jej (niegdyś) piękny, różowy, długi ogon wyglądał jakby był na słońcu przez dwa dni jak nie dłużej, a długie brązowe włosy były sklejone i brudne, a w jej ciało były powbijane różne rury które wprowadzały do jej organizmu składniki odżywcze i leki uspokajające. Tryton na jej widok przeraził się i zaczął pływać niespokojnie i jęczeć na co dostał mocny cios w szybę by się uspokoił i kolejne soczyste przekleństwo. Nie wiedział czemu ale kogoś mu przypominała ta syrena kogoś kogo widział, ale nie wiedział gdzie.
Jego rozmyślania przerwał skrzyp otwieranych drzwi, a potem wjechali do innego pomieszczenia z akwarium.
- Nie podoba mi się to – jęknął Mróz.
Mężczyźni podjechali do szkło, a potem otworzyli klapę z akwarium Jacka i dzięki siatce wyłowili go – i nie odbyło się bez szarpaniny, wściekłego syczenia i krwi – a potem zaciągnęli po schodach do akwarium i wrzucili.
Tryton zaczął się rozglądać po akwenie i podpłynął do szkła patrząc na mężczyzn gdy nagle do pokoju weszła kobieta w białym fartuchu. Porozglądała się chłodnym spojrzeniem po zebranych, ale kiedy spojrzała na trytona jej szare oczy zabłysły.
- Jaki piękny… - wyszeptała i podeszła do akwarium odpychając tego kto stanął jej na drodze.
Mróz przyglądał się kobiecie nieufnie, cicho warcząc gdy dotykała szyby. Nie podobała mu się ona.
- Rozumiesz co mówię? – zapytała kobieta na co tryton nic nie odpowiedział. – Nie jesteś wygadany co? Ale będziesz mówił, a nawet błagał.
Kobieta z chytrym uśmiechem poszła do drzwi i zniknęła za nimi, szepcząc coś do jakiegoś mężczyzny na co on z uśmiechem zareagował. Mróz obserwował ich cały czas i pływał niespokojnie i patrzył na niewielkie okienka pod sufitem z nikłą nadzieją, że ktoś go uratuje.
W tym samym czasie u Strażników i przyjaciół.

- Jak to sanie ktoś ukradł?!! 

**********
O bosze jak mnie już tu dawno nie było xd
Ale macie moje wypociny, które nikt i tak nie będzie czytać :c 
Trudno ja napisałam i postaram się wrócić na blogera xd
A teraz życzę miłych wakacji i trzymajcie się mokro!
Pozdrawia Ollka PL :*

sobota, 7 maja 2016

Nowy blog wraz z Paciaciakiem xdd

Siemaneczko syrenki!
Tak wiem już szykujecie dla mnie stryczek i Kubę Rozpruwacza za to, że nie ma rozdziału ale po prostu nie mam pomysłu :( 
Ale ja nie w tej sprawie xdd
Jak widzicie w tytule powstał nowy blog wraz z naszą kochaną korrą Lis :* Oczywiście zapraszam na jej bloga Przygody w Hogwarcie Jelsa
Tematyka bloga to: YAOI czyli boyxboy więc jak nie lubisz tego typu związków to nawet tam nie zaglądaj i nie hejtuj xd
One-shorty (wybaczcie ale nie będą się nazywać to "Pomidorowe" jakoś tak xd) tam będą z różnych anime, ale przeważnie będzie to coś ze Free!, Ataku Tytanów i oczywiście nasze OTP Jack Frost (od korry Lis)  x Jack Mróz (z tego bloga nasza rybka) xDD Nie pytajcie czemu ale tak jakoś tak wyszło xp
Co jeszcze dodać?
A! Szykuje się Pomidorowa (znaczy się pomysł jest ale chęci brak) xd 
Dobra mam nadzieję, że spodoba wam się nowy blog bo są już One-shorty ;)
Trzymajcie się mokro!
Pozdrawia Ollka PL :***

poniedziałek, 21 marca 2016

Pomidorowa "Miłość realna czy zmyślona?"

Czy to ptak?
Czy to samolot?
Nie! To Ollka w końcu ruszyła dupsko i zaczęła pisać!
A teraz to co musicie mieć pod uwagą:
1. Jest to yaoi (chłopakxchłopak) więc jak nie lubisz takich związków to możesz opuścić tą stronkę ;p
2. Będzie tam brzydka scenka (+13), ale to tylko początek więc wasze dziewictwo nie jest zagrożone xd
3. To jest parring Yato (Noragami) x Levi (Atak tytanów/Shingeki no Kyojin) nie pytajcie czemu, ale to wszystko dzięki mojemu kochanemu zboczuszkowi korze Lis :***
4. Będzie kilka brzydkich słów, podteksty i nie wiadomo czego jeszcze xd
5. Nie jedzcie podczas tego czytania bo możecie się zakrztusić śmiechem albo czymś, więc... Jakby co ostrzegałam xd
A teraz zapraszam do długo wyczekiwanej Pomidorowej... ♪ ♫Jutro znowu będzie pomidorowa ♪ ♫
 
***
         Dzień jak co dzień. Słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, dzieciaki się gwał… bawią, a ja? A ja sobie siedzę z Yukinem w czyjejś łazience i naprawiam kran…
         - Jakim cudem ja się pytam nazywasz siebie bogiem? – chłód w głosie Yukiego sprawił, że po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz.
- Zamknij się! Jestem twoim mistrzem i jak chcesz jeść musiszmy to robić niewdzięczny – burknąłem pod nosem.
I tak mniej więcej powinien wyglądać mój dzień, ale nie! Bo czemu?
Wieczorem gdy byłem na spacerze rozmyślałem. Ciekawe co by się stało gdyby nie Hiyori? Nigdy nie zanalazłbym mojej Świętej Broni… Szkoda, że wyjechała na studia.
Moje rozmyślenia przerwał szelest, warczenie wilków i spadająca do wody kropla. Wiedziałem kto się zaraz odezwie.
- Witaj Yato – słodziutki głosik mojej byłej Świętej Broni sprawił, że chciało mi się wymiotowywać.
- Nora – warknąłem. – Czego chcesz? Nie jesteś już moją shinki (Święta Broń) – spojrzałem na niską dziweczynkę.
- Dlaczego mnie już nie chcesz? Przecież byliśmy kiedyś tak blisko nie pamiętasz? Jaboku? – wściekły chciałem jej coś zrobić, ale te psy w maskach mnie zatrzymały.
- Czego chcesz?! I nie nazywaj mnie tak! – Ja jestem spokojny. Spokojny jak ten kwiat lotosu na spokojnym jeziorku u Tenjina… Co?
- Skoro ja ciebie nie będę mieć to nikt nie będzie – krzyknęła. Zaskoczyło mnie to i bardzo, ale potem poczułem jak coś na mnie wskakuje i gryzie. Wilki. Starałem im się wyrwać, ale było ich za dużo. Krzyczałem z bólu, ale po chwili dzięki bogom poczułem jak te kundle mnie puszczają. Padłem na ziemię cały w zarazie, ale mój odpoczynek nie trwał długo bo przerwało go nagłe silne uderzenie w głowę, a potem ciemność… Umarłem?
***
 
O matko moja głowa… A obiecałem, że nie będę już pić, a przynajmniej nie tak dużo… Czekaj chwila… Ja nic nie piłem przecież to to coś co mnie znokautowało! Żeby tak się dać załatwić Yato. Bogu wojny! Gdy tak siebie wyzywałem pod sobą poczułem mie materac, nie koc tylko trawę… Pomacałem trochę z nadal zamkniętymi oczami i poczułem coś mokrego i trochę lepkiego. Dziwnee… Kiedy chciałem otworzyć oczy omal nie zwymiotowałem gdy do mnie doszedł zapach rozkładającego się cuchnącego mięsa. Gdzie ja jestem? Otworzyłem oczy i oparłem się na łokciach by się rozejrzeć, a to co zobaczyłem przeszło wszelkie granice. Wszędzie, ale to wszędzie było pełno krwi, gdzie niegdzie były zmasakrowane ciała kobiet i mężczyzn -chyba byli żołnierzami bo mieli takie same stroje- niektóre nie miały rąk, nóg, połowy ciała, głowy, a do tego wszędzie były powbijane dziwne mecze połamane albo brudne od krwi. Przypominało mi to trochę moje poprzednie życie.
Kiedy wstawałem i się rozejżałem byłem na jakimś pustkowiu. Nie wyglądało mi to na nasze czasy bo za bardzo zielono i pusto, ale gdy się odwróciłem omal nie usiadłem z wrażenia. Kilka set metrów przedemną rozciągał się chyba największy mur jaki w życiu widziałem! A żyję już dosyć długo… Ale wracając. Kiedy tak podziwiałem mur usłyszałem głuche stąpania czyiś stóp. Odwróciłem się nic nie świadomy. I to był błąd. W moją stronę kroczył jakiś goły wielkolud!! I chyba nie miał dobrych zamiarów bo całą twarz miał w krwi. Przerażony zacząłem wrzeszczeć i biegłem w stronę muru jak najszybciej mogłem.
Gdy byłem już prawie w połowie mej podróży obejrzałem się za siebie. Stwór dalej za mną kroczył jakby w ogóle na nim ta wycieczka nie sprawiła kłopotu. Tępa kupa mięsa. Czekaj! Mogę przecież go zabić! Yato gratuliję debilizmu.
- Sekki! – wyciągnąłem rękę by wpadł w moje dłonie Yukine, ale tu nie miła niespodzianka. Yuki się nie pojawił, a monstrum się zbliżało. No cóż nic innego mi nie zostało jak tylko… - Wiać!!!
Więc zacząłem uciekać jak najszybciej tylko umiałem choć nogi powoli odmawiały mi współpracy. Próbowałem użyć moich mocy, ale tu znowu życie pokazało mi mentalnego facka i nie mam mocy. Zjem kurczę szybko. W pewnym momencie przewróciłem się o korzeń i upadłem boleśnie na kolano. By cię w dupcię! Stwór po chwili stanął na demną i złapał w olbrzymie łapsko łamiąc mi chyba jakieś kości przy okazji. Zacząłem wrzeszczeć z przerażenia gdy zaczął przybliżać mnie do swoich ust. Ja nie chcę umierać! Jeszcze nigdy się nie całowałem!
Kiedy tak wyłem i wrzeszczałem o pomoc nagle za szyją stwora przeleciała metalowa lina z hakiem, wbiła się mocno w jakieś pobliskie drzewo, a sekundę potem przeleciała jakaśpostać w zielonym płaszczu i podobnym stroju do tamtych ludzi. Postać przecieła szyję stwora, a on padł na ziemię martwy z głuchym łoskotem. Jakoś wygramoliłem się z uścisku wielkoluda i padłem na ziemię cicho jęcząc z bólu. Po chwili usłyszałem tęten kopyt i krzyki jakiś ludzi, kiedy w ich stronę spojrzałem ktoś przedemną klęknął była to kobieta szatunka z okularami. Wyglądała na miłą osobę.
- Hej żyjesz? Boli cię coś? – szatynka zaczęła badać mnie wzrokiem.
- Wszystko… boli… - słyszeliście jak brzmi głos pomiędzy umieraniem, a ciężko rannym? Nie? No to macie problem bo ja tak brzmiałem.
- Nic dziwnego prawie pożarł cię tytan dobrze że Levi cię usłyszał – spojrzała za mnie i uśmiechnęła się do kogoś, a potem szybko wróciła do swych towarzyszy. – Dajcie go do wozu ale ostrożnie jest cały połamany.
Jacyś tędzy mężczyźni ułożyli na ziemi prototyp noszy i ułożyli mnie na nich delikatnie choć i tak jęknąłem z bólu, potem znieśli do drewnianego wozu, którego ciągnął koń. Ta… Miła przejażdżka wśród smrodów konia. Zacząłem się rozglądać na tyle ile mogłem. Ta szatynka rozmawiała z jakimś blondynem, a niedaleko nich stał jakiś bardzo niziutki chłopak z czarnymi włosami, szarymi zimnymi oczami i bezuczuciowym wyrazem twarzy – zawzięcie czyścił miecz brudny od krwi. Co? Czy to ten mały szczyl mnie uratował? No bez jaj! Po chwili podeszli do mnie ten blondyn i szatynka.
- Witaj nazywam się kapitan Erwin Smith - przedstawił się przyjaźnie blondyn, a po chwili wskazał na szatynkę. – A ona Hanji Zoe, a ty?
- Eee… Yato – palnąłem głupio.
- Jeszcze nigdy nie słyszałam by tak młody mężczyzna miał tak wysoki głos – zaśmiała się Hanji na co chciałęm się zapaść pod ziemię.
- A jak ty byś się czuła gdyby ciebie zaraz miał pożreć tytan okularnico? – chłód, który doszedł zza ich pleców sprawił, że po plecach przeszedł mi zimny dreszcz.
- Leviś! Jak dobrze chodź przedstawiam ci Yato to ten, którego uratowałeś – koło nich wyszedł ten sam niziutki człowieczek co przed chwilą czyścił miecze.
„Leviś” spojrzał na mnie z niechęcią i obrzydzeniem… Szacunku trochę dla majestatu bezbożniku jeden!
- Czyli… Dzieciak mnie uratował? – spojrzałem na człowieczka zszokowany na co on zmarszczył wściekły brwi.
- Dzieciak? A chcesz od tego „dzieciaka” w ryj gnoju? – warknął wściekle na co ja się przeraziłem. Takie małe a takie wredne.
- Dobra spokojnie! Jedźmy już bo zaraz nam tu wykitujesz Yato – uspokoiła nas Hanji i weszła do wozu, a potem zaczęła opatrywać mi powierzchowne rany.
Gdy jechaliśmy słyszałem rozmowy żołnierzy, parskania koni i od nich stukot. Przynajmniej miałem chwilę by pomyśleć. Gdzie ja do cebulki jestem?! Jakieś wielkoludy zabijają ludzi, dzieci grożą dorosłym boże gdzie ja trafiłem? Gorzej niż u siebie! Oby nic się moim przyjaciołom nie stało… Kiedy dojechaliśmy pod bramę słońce pomału zachodziło, a mi ciarki przeszły po plecach. Nie dobrze, bardzo nie dobrze bo przecież kiedy zbliża się noc demony atakują częściej. Przejechaliśmy przez kamienną bramę, a potem przez długi czas w ciemnościach pod murem, ale jak wyjechaliśmy słońce mnie oślepiło, a potem usłyszałem gwar jak jacyś ludzie się cieszą. Czy to z mojego powodu? W końcu jestem bogiem szacunek mi się należy. Po chyba dziesięciu minutach zatrzymaliśmy się, a dwójka mięśniaków zabrała mnie do jakiegoś szpitala albo czegoś. Połorzyli mnie do łóżka, –nie odbyło by się bez mich jakże seksownych jęków bólu- a po chwili do mnie podszedł lekarz i zaczął badać. Po pół godzinie mnie zostawił prawie gołego i całego w bandażach. Ta… Świetnie… Oby tu nikt nie wszedł!
- Yatuś! – i wykrakałem.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem, a do pomieszczenia weszła wesoła Hanji i pan „nie dotykać bo zajebię na miejscu” - Levi.
- Nic mu nie jest po co mnie tu ciągnęłaś? Jeager prosi się o wpierdol – ironia w głosie Leviego chyba nie zrzaiła Hanji bo szła dalej z nim w głąb pomieszczenia i do mnie. Gdy byli obok mnie, usiedli na krzesłach i patrzyli na mnie.
- Hej Yatuś jak się czujesz? – dlaczego mam wrażenie, że ta babka to ktoś z rodzinki Kofuku?
- Dobrze, dziękuję za troskę – co jak co, ale grzecznym trzeba być.
- Skąd jesteś – to nie było pytanie, to był rozkaz od Leviśia? Levusia? Kij z tym od Leviego!
- Ja? – brawo Yato pogrżaj się dalej, a knypek da ci to wymarzone „w ryj”.
- Nie kurwa ja, gadaj do cholery skąd jesteś – gwałciciel małych kotków atakuje! Łeeee… (To miał być płacz xd)
- No to ja z Tokyo – patrząc po ich minach chyba nie zawiele zrozumieli. – No takie miasto… Stolica Japoni? Nie? Eee… O albo prościej gdzie ja jestem?
- Jesteś w bazie głównej Oddziału Zwiadowców w murze Rose – że ćwę? Jakich kurtka Zwiadowców?!
- Dobra… A który to rok?
- 853 – słyszeliście odgłos ranionego jelenia w czasie rui? Nie? Ja też nie, ale fajnie by było.
I w taki oto sposób znalazłem się w świecie pełnym tytanów i dziwnych ludzi… Tja… Dlaczego zawsze ja mam pod górkę?! Może taki już mój los? Chociaż może mniej o moich rozterkach życiowych, a za to opowiem wam co działo się potem, a to było bardzo, ale to bardzo ciekawe przeżycie i uczuciowe i… inne bo inaczej tego nazwać się nie da. Moja prawdziwa podróż po świecie pełnym niebezpieczeństw zaczęła się gdy wyzdrowiałem i myślałem, że życie jest piękne…
W dniu w którym po dwóch miesiącach możesz w końcu stanąć o własnych siłach i zacząć funkcjonować jak normalny człowiek można pisać pieśni, urządzać bale z dziewczynkami z kolorowymi strojami ludowymi i nie wiadomo czego jeszcze. Właśnie „można” by było gdyby nie to że mały czarnowłosy kurdupel każe ci zrobić coś i nie ma mowy o sprzeciwie. Pierwsze co kazali mi zrobić to się przebrać. Tak mój piękny dresik zostań zamieniony na od nich dziwny mundur, ale za to jedno pocieszenie mogłem zostawić apaszkę. Ale nie to było najgorsze… Trójwymiarowy manewr… Te dwa słowa wystarczą by zepsuć cały dzień dla takiego nowicjusza jak ja, który poznał smak słodkiej prawdy o tym czymś.
Przybiłeś kiedyś piątkę z ziemią? Nie? A obściskiwałeś się z drzewem? Też nie? To może chociaż gdy spadałeś na coś, a potem trzyamjąc się za coś innego i wypiszczałes całą „Odę do radości”? Nie?! Człowieku to ty życia nie znasz! Ja takie coś prawie codziennie robiłem! A co gorsza? Ten kurdupel to mam mówić do niego per panie „kapralu”. Nie doczekanie.
Gdy tak ćwiczyłem te moje nieszczęśne umiejętności cały czas przypatrywał mi się ten kurdupel. I tak chyba mineły mi kolejne miesiące, a ja z „kapralem” zaczeliśmy się jakoś dogadywać. Kiedy opowiadałem mu o swoim życiu wyśmiał mnie i powiedział, że to nie prawda i jestm debilem…
Kiedy tak mijały nam te dni pewnego razu kapral kazał mi przyjść do swojego gabinetu, niczego nie świadomy ja poszedłem sobie na luzie do niego, ale gdybym wiedział co miało się potem dziać nigdy bym tam nie wszedł…
Puk, puk…
- Wejść – dlaczego tu się zrobiło tak zimno?
Wszedłem do jego gabinetu i jak mi kazano stanąłem przy drzwiach wyprostowany.
- Wzywał mnie kapral.
Człowieczek pozwolił mi usiąść na krześle i zaczął ze mną rozmawiać o tym jak się poprawiłem, że dobrze wykonuję obowiązki i w ogóle. Moja szczęka gdzieś szukała po ziemi zębów, a oczy mogły z bliska pooglądać buźkę kaprala. Ja kurdwa śnię… On mnie pochwalił! Pochwalił! Ta kanalia co kapralem się zwie! Kiedy tak rozmawialiśmy nawet nie zwróciłem uwagi kiedy przeszliśmy na kanapę, a kapral przyniósł jakiś alkohol. Wino albo wódkę nie wiem, ale lubię i to i to. Gdy skonsumowaliśmy połowę butelki –pomińmy fakt, że byłem tak piany, że ledwo mówiłem- kapral mnie bardzo zaskoczył on… pokazał… ludzkie… odruchy! On się uśmiechał! Słabo, ale uśmiechał! Zacząłem się śmiać jak jakiś myślący inaczej, a on na mnie spojrzał jak na wariata i zamknął mi usta… swoimi? O matko! Kapral mnie całuje!! Co ja mam zrobić?! Odepchnąć? Tak! Zrób to ty piana kupo mięsa. Kiedy chciałem go od siebie oderwać on przewrócił nas na kanapę i on leżał na mnie nadal całując choć gdyby się tak bliżej przyjrzeć temu to kapral ma bardzo miękkie usta jak na takiego chłodnego gnoja.
Zamknąłem oczy i wplotłem palce w jego czarne włosy przybliżając go bardziej, a on to wykorzystał i wsadził swój język w moje usta. Chyba był doświadczony bo wywijał w mojej gębie takie cuda, że ciarki mnie przechodziły. Całowaliśmy się nie wiem ile, ale chyba długo bo pomału brakowało mi powietrza. Gdy się oderwaliśmy patrzyliśmy na siebie dysząc ciężko, kiedy się kapral „ogarnął” zaczął całować moją szyję i odpinać powoli koszulę. Boże jak ja się w tedy czułem! Sapałem, jęczałem i nie wiem co jeszcze, ale było mi strasznie dobrze chyba AŻ za dobrze. Kiedy kapral pozbył się mojej góry znów zaczęliśmy się całować jak jacyś niewyżyci, a Levi jeździł dłońmi po moim ciele co skutkowało jękami i wyginaniem się pod nim. Boję się co będzie potem… Ja jestem prawiczkiem! Z nikim jeszcze ten tego nie robiłem. I przez tą głupią myśl humor mi się pogorszył, a w oczach zatańczyły łzy. Levi chyba to zauważył bo oderwał się ode mnie i spojrzał na mnie zatroskany słabo, ale jednak.
- Coś się stało?
- Nie tylko, że ja jeszcze nie – jaki wstyd! Już czternastolatki miały to dawno za sobą, a ja już mam kilka setek lat na karku i nawet baby na go nie widziałem! Levi starł moje łzy i znów mnie pocałował, ale delikatniej i czulej. To chyba miało oznaczać, że będzie dobrze.
Nie będę wam opowiadał co było potem bo chyba każdy bardzo dobrze wie. A jak nie to ma problem. I w taki oto sposób powstał nasz związek poza zawodowy czyli gdy jesteśmy na służbie się nie znamy, a gdy jesteśmy sami… dzieją się cuda.
Przez kilka naście miesięcy żyłem sobie w moim nowym świecie jakby tamten świat, w którym mam przyjaciół i rodzinę nie istniał. Już pomału zapominałem kim tak naprawdę jestem nie wielkim bogiem Yato, bogiem wojny, bezdomnym bożkiem z przepoconym dresie tylko zwykły chłopak Yato, żołnierz w Oddziale Zwadowców, który w każdej chwili może zrobić jako żarcie dla tytanów.
Na jednej wyprawie za mury jechałem konno obok Leviego. Przy nim zawsze czułem się bezpieczniejszy na terenach tytanów. Gdy zauważyliśmy jakiegoś tytana grupa go atakowała, a potem zabijała, albo nie miała tego szczęścia i sama została pożarta my na szczęście nie spotkaliśmy żadnego.
Usłyszeliśmy za sobą i przed sobą jak coś wielkiego na nas biegnie, spojrzeliśmy w tamte strony i na nas biegli dwaj tytani z siedemnastometrowi. Szybko z drużyną zeskoczyliśmy z koni i używając sprzętów do trójwymiarowego manewru zaczęliśmy lecieć w stronę gigantów. Levi jak zawsze pokazał się z najlepszej strony, a mi jak zawsze kopara opadała i starałem się mu dorównać, ale przypadkiem nie zginąć.
Kiedy tak leciałem i chciałem zrobić cios do mojej głowy wkradła się znienawidzona myśl „A co się stanie gdy…” Gdy umrę? Gdy komuś się coś stanie? Gdy przeze mnie ktoś zginie? Gdy Levi umrze? Levi… Levi… Levi! Nie mogę go stracić nie teraz! Używając gazu szybko podleciałem do monstrum i gdy chciałem przeciąć jego szyję tytan odwrócił się w moją stronę i ostatnie co pamiętam to błysk morderczych kłów, czyiś wrzask, niemiłosierny ból, a potem ciemność...
***
 
 
- Yato - zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału PIIII. – Yato – odczep się, uczę się matmy. – Yato! – nie znam gościa ja tu tylko sprzątam. – Wstawaj leniu śmierdzący ile można być nieprzytomnym?!!
Dzień dobry, nazywma się Yato, bóg wojny i moje uszy zostały właśnie boleśnie zgwałcone przez wrzask Yukiego. Chwila co? Yukine?! Dalej kupo mięsa rusz się! Czas pokazać chciarz odrobinę życia.
Poruszyłem lekko palcem, a po paru nie udolnych próbach w końcu otworzyłem słabo oczy i zacząłem się rozglądać. Byłem w pokoju… w moim pokoju u Kofuku! Wróciłem do domu! Ale co z Levim? Gdzie inni?
- Yato? Słyszysz mnie – nie po oczach, nie po oczach! Dlaczego Hiyori bawi się w doktora i świeci mi latarką do oka?
- Mmm… - monolog na dziś wersja Yato.
- Witamy wśród żywych panie Śpiąca Królewna. Przespałeś prawie pół roku.
W taki oto sposób wróciłem do swojego świata, a do świata tytanów już nigdy nie wróciłem choć nie raz rozmyślałem jak się czują tamci, jak Levi sobie radzi i najważniejsze czy przetrwają…
Raz gdy siedziałem na dachu jakiegoś budynku patrzyłem się w niebo wspominałem sobie jedną z naszych rozmów z Levim:
„- Ale dziś jest piękne niebo – wpatrywałem się w bezchmurne, nocne niebo jak zahipnotyzowany, a Levi obok mnie jak zawsze bez cienia uczuć.
- Nie rozumiem o co wam chodzi… Niebo jest zawsze takie samo – widziałem lekki zarys nie zrozumienia na jego twarzy.
- Nie prawda patrzy tam – wskazałem palcem na gwiazdy przypominające królika. – Co tam jest?
- Gwiazdy.
- A ty się bawić nie umiesz!
- Jestem dorosły.
- Ja też i co?
- Od kiedy? Po twoim zachowaniu wynika, że masz mniej niż czternaście lat.
- Zamknij się! Jestem starszy od ciebie o kilkaset wieków! Trochę szacunku dla majestatu!
- A ten znów swoje…”
Zaśmiałem się cicho na nie. Ciekawe jak sobie teraz żyje? Może sobie kogoś sobie znalazł, albo coś? Ciekawe tak właściwie czy oni w ogóle istnieli? Bo jak słyszałem od innych to znalazł mnie Yukine gdy ja bardzo seksownie leżałem na ziemi nieprzytomny, a gdy czytałem internety to nic nie mówili o tych wydarzeniach… Ja to mam bujną wyobraźnię co?
Gdy tak sobie leżałem, zamknąłem oczy i wsłuchałem się w głosy nocne miasta. Gdzieś tam warkot samochodu, rozmowy ludzi i piosenka… Piosenka?
Die Stühle liegen sehr eng
Wir reden die ganze Nacht lang
Dieser niedrige Raum ist nicht schlecht
Wir können uns gut verstehen
Znam ją…
And it's always, like that in the evening time
We drink and we sing when our fighting is done
And it's always, so we live under the burnt clouds
Ease our burden, long is the night
Otworzyłem powoli oczy i opierając się o łokciach rozejrzałem się, a na kominie siedział ON.
Die Stühle liegen sehr eng
You and I talk all the night long
Dieser niedrige Raum ist nicht schlecht
We comrades have stories to tell

So ist es immer, denn immer im Ertrag
We drink and we sing when our fighting is done
So ist es immer, we live under the burnt clouds
Ease our burden, long is the night

Da die Sterne nicht leuchten
We are stars and we'll beam on our town
Schauten wir das Licht selbst an
Sing with hope and the fear will be gone
 
Gdy on śpiewał ja wsłuchiwałem się w tekst i uśmiechałem pod nosem. Zawsze mi to nucił kiedy po prostu nie wytrzymywałem lub po prostu bałem się zasnąć. Kiedy skończył piosenkę odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął lekko na co ja chciałem go wyściskać z całej siły ale tylko siedziałem i czułem jak do oczu napływają mi łzy szczęścia.
- Levi…
- Yato…
***
Siemaneczko syrenki!
Tak oto jest dziwne, zboczone coś co napisałam z trudami i oporami xd
Ale nwm czy coś w najbliższym czasie się ukarze bo brak weny -.-''
 
Ale teraz coś bardzo ważnego!
 
1. Chciała bym podziękować korze Lis za to że mnie motywowała bym spięła dupę i napisała to xd To korra <333333 Dziękuję :****
2. To coś powstało dzięki jednemu filmikowi (który podesłała mi korra xd)
 
3. Jeżeli chcecie posłychać oryginalnej piosenki to macie ją TU
No to chyba tyle z tego mojego biadolenia xd
Życzę wam miłej nocy/dnia kiedy to czytacie xd
I napiszcie czy podoba się wam to coś xd
A ja idę spać ^^
Pozdrawia Ollka PL :*
P.S. Sorki za te kropki na tekście, ale nie umiem w życiu i chyba nie przeszkadza wam o co?

piątek, 26 lutego 2016

GOMENASAI!!!!!!

Gomene! Gomene! Gomene! Gomene!
Przepraszam syrenki że tak długo mnie nie ma ale ja naprawdę nie umiem nic wymyślić na dalsze losy bohaterów :C
Wiem jestem zła nie dobra i wgl... Baaka Ola! 
Wiem nie lubicie mnie ja siebie też (Baka Ola) ale cóż... 
Dla cierpliwych jest nagroda, a dla nie cierpliwych gańba czy jak to tam było xd
Dobra mam dla was kilka może ciekawych, interesujących pomysłów xd

1. Mam kilka pomysłów na Pomidorowe xD I tu teraz zależy od was jaki chcecie
a. Z Hijackiem xd
b. Z jakiegoś anime (oczywiście te które oglądałam xd)
- Kuroko no Basket
- Free
- Ao no Exorcist
- Noragami
- Assassination Classroom 
- Shingeki no Kijoin
- Yamada-kun to nananim no majo
c. Jelsa (na którą wgl nie mam już chęci :c)
d. jakiś inny parring 
A i żeby nie było mogę napisać yaoi (chłopakxchłoapk), zwyczajne pary, ale yuri (dziewczynaxdziewczyna) nie ruszam!

No, a teraz dla was coś...
Pomocy przy rozdziale! W ogóle nie mam weny na to tak jak i na tamte blogi też nie :( 
Wiem jestem baka! Możecie napisać mi tak :( A i dla nie ogarów "baka" znaczy głupek xd

No to ja na tyle i naprawdę że jeszcze macie tą nikłą nadzieję że rozdział nadejdzie...

To co? 
Trzymajcie kciuki i dobranocka xd


wtorek, 8 grudnia 2015

Witajcie po dłuuu(...)uuugiej przerwie...

Siemaneczko syrenki!
Matko jak ja tego dawno nie pisałam xd
No ale cóż się stało że mnie nie było w kubeczek po Kubusiu długo xd 
 Po pierwsze... Albo nie! Czekać mój tekst xd
Nie bij, nie gwałdź, nie molestuj! (Tja... Nie ma to jak teksty z Bieleckiego xd)
Ale teraz na poważnie... (Dlaczego ja przy tym zaczęłam się śmiać? xd) 
Nie było mnie bo po prostu nie miałam weny, z korrą Lis cały czasz naparzałam na Google+ i teraz na fb xd Lovciam cię Paciu <3 (#NO HOMO XD), czasu a jak chciałam napisać coś na blogu to mój "kochany" i "wspaniały" laptop pokazał mi facka i się zepsuł -.- Tja... Moja smutna historia...
Po drugie:
Miałam dosyć duży remont w domu i też nie miałam za bardzo czasu i tak smutno mi było i wgl... :(
Po trzecie:
Przez pewną osóbkę którą kocham całym moim serduszkiem... Tak mówię o tobie mój Malfoyku ;* 
Ale do rzeczy Ola! To Ewka nakłoniła mnie do bycia otaku i jestem nim xd I wgl Kuroko no Basket mym bogiem, a Free nałogiem xd i mogą się pojawiać jakieś Pomidorowe z tych anime xd i jeszcze jestem yaoistą ale to szczegół...
Po czwarte:
RAFAEL BIELECKI!!!!! KOCHAM KSIĄŻKĘ I WGL ANKIS (autorka)!! Jak skończę czytać to może jakieś dziwne coś streszczenie wam walnę albo cuś xd 
Po piąte:
Nie wiem czy pojawią się w najbliższym czasie jakieś rozdziały ale chcę byście wiedzieli że ja jestem z wami duchem, ciałem i umysłem... Dobra bez umysłu bo mój umysł jest chory xd
Dobra bo gadam głupoty! (Jak zawsze)
Lecę szukać zeszytów z opowiadankami i naparzać w "opku" z korrą jak wróci (Wróć w końcu z tej budy! Demet xd)
Kończę! 
Trzymajcie się mokro i nie wyschnąć mi tu!
Pozdrawia wasza zawsze wierna i kochana Ollka PL (czyt. Bielecki ;*)

sobota, 31 października 2015

Rozdział 10 "...padł na ziemię i zasnął."

Chwilę przed pojawieniem się Strażników i przyjaciół w porcie:

Jack nie wiedział gdzie jest, gdzie jedzie, jest dzień czy noc… Wiedział, a raczej czuł, że gdzieś jedzie i słyszał rozmowy jakiś ludzi. Dzięki tym wspomnieniom nie bał się tak bardzo tych ludzi ale zawsze obawy są. Nagle poczuł gwałtowne uderzenie, a potem jak wjeżdża pod górkę. Zajęczał żałośnie ale pożałował tego bo dostał w odpowiedzi mocne uderzenie pięścią w szkło i soczyste przekleństwo jakiegoś mężczyzny. Jack oszronił akwarium i już przynajmniej nie słyszał tak bardzo tych rozmów. Postanowił się zdrzemnąć na chwilę więc zwinął się w mały kłębek i zamknął oczy. Chwilę się zdrzemnął gdy obudził go głośny odgłos tego samego dźwiga który go tu dał. Wystraszony zaczął niespokojnie pływać w kółko akwarium i zamrażać je jeszcze bardziej. Dźwig zaczął go unosić nad statkiem potem nad wodą a na koniec postawił go na stałym lądzie. Mężczyźni szybko odpięli liny zabezpieczające i zaczęli pchać akwarium w stronę auta pancernego. Jack zobaczył spod falującej plandeki że, jest na stałym lądzie „To może być jedyna szansa…” – pomyślał w głowie i szybko zaczął zamrażać szkło, lód i szron zaczęły niszczyć przeszkodę i dało się słyszeć ciche pęknięcia. Ucieszony zaczął napierać na nią swoim ciałem zamrażając jeszcze bardziej. Nagle dało się słyszeć głośny trzask, rozsypujące się szkło, szum wody i krzyki mężczyzn. Jack szybko wypłynął z wodą i upadł wprost na szkło, które przecięły mu skórę i zaczęła lecieć mu krew z rąk, ogona, brzucha i trochę z głowy. Szybko się pozbierał i zaczął warczeć na wszystkich, a tych którzy bezmyślnie podchodzili ranił mocno pazurami, a z ich ran mocno ciekła krew na co tryton uśmiechał się mrocznie. Pomału zaczął pełzać w stronę wody, mężczyźni szybko zareagowali, zaczęli łapać za liny i siatki rybackie gdy mężczyźni rzucali w Jacka linami on szybko strzelał w nie lodem i uciekał. Gdy był zaledwie metr od wody Pan Muller wziął strzelbę załadował dwie strzałki usypiające, wycelował i strzelił. Jack w pierwszej chwili poczuł ukłucie złapał się za te miejsca wyciągnął strzałkę puścił ją, zaczął jęczeć i pełznąć w stronę ludzi, a gdy chciał ich złapać oni szybko odskakiwali, a jego ręka opadała na ziemię tryton zaczął pełzać coraz bardziej ospale aż w końcu padł na ziemię i zasnął. Mężczyźni szybko go unieruchomili i dali do jakiegoś zastępczego akwarium przenieśli go auta pancernego zabezpieczyli grubymi pasami zamknęli drzwi i pomału zaczęli opuszczać port i kierować się w stronę ogromnego szklanego budynku z mnóstwem ochrony, kamerami i wysokim murem. Jednym słowem wyglądał jak nowoczesna forteca. Jack w akwarium nadal sobie słodko spał obwiązany grubymi sznurami uniemożliwiającymi mu ruchy. Auto wjechało do podziemnego garażu, mężczyźni wyciągnęli akwarium i zaczęli je kierować w stronę jakiegoś białego dużego pomieszczenia.
*********************
Siemaneczko syrenki!!
Wiem strasznie krótki i głupi ale za to dowiedzieliście się co się stało z Jackiem xD
Tja... Ollka zua i niedobra nie pozwoliła Jackowi uciec xD
Dobra może coś innego... Dziś jest... Hallowen!!! To co że go nie obchodzę, a małe żydy przychodzą by żebrać cukierki napisze coś xD (Logika Ollki...)
Może zdjęcia? Tak będzie zaczepiście xD

Jack O'Latern czy jak się to pisze xD
<3 
Jelsa!
Jack jako aniołek... Dziwne połączenie ale kto co lubi xD 
Its Magic XD

Trzymajcie się mokro i nie wyschnąć mi tu!!
Pozdrawia Ollka!


wtorek, 13 października 2015

Rozdział 9. "O-on tu był..."

W czasie gdy Strażnicy nie wiedzieli gdzie może znajdować się Jack postanowili poszukać tej tajemniczej Elsy. Postanowili wrócić tam gdzie Zebuszka przedtem ją widziała. Gdy tak lecieli do tego miejsca Mrokowi coś się wspomniało. „Przecież moje koszmary…” – pomyślał i spojrzał na swoje dłonie.
         - North! Teraz mi się wspomniało! Moje koszmary mogą znaleźć Jacka albo coś! – krzyknął Mrok na co North jak i reszta lekko podskoczyli zaskoczeni.
         - Nie… Błagam koleś nie mogłeś tego wcześniej powiedzieć?! – jęknął Zając.
         - No dobra to rób co masz robić i niech one szukają Jacka! – zarządził Święty nie zwracając uwagi na Zająca.
         Mrok stworzył dwa małe koniki z czarnego piasku, które nie wyglądały jak te pierwsze krwiożercze bestie tylko teraz wyglądały na małe koniki z małymi różkami i złotymi oczami wypełnionymi odwagą i determinacją. Czarny Pan powiedział co mają robić i już po chwili dało się słyszeć od nich rżenie, a sekundę potem gnały w dwie różne strony. Ucieszony Mrok rozsiadł się wygodnie i czekał. North za to już był pawie na miejscu gdzie Zębuszka powiedziała, że tam powinna być Elsa. Święty zleciał nieco niżej i krążył nad polaną gdzie powinna znajdować się dziewczyna. Gdy przelatywał nad plażą zobaczył małe molo, które w niektórych miejscach było brudne od krwi, podrapane jakimiś pazurami, a gdzie nie gdzie walały się szczątki lin. Zając zmarszczył lekko nos i zaczął wąchać. Gwałtownie wstał i kazał Northowi szybko zlecieć na ziemię. Starzec szybko zleciał, a Zając szybko pokicał w stronę mola. Powąchał jeszcze chwilę, a potem się lekko przeraził.
         - O-on tu był… I nie tylko on… Czuję mnóstwo osób, dym jakiś maszyn i… - zastrzygł uszami. – I… nadal słychać od nich krzyki… - kucnął, przejechał palcem po jednej plamie zaschłej krwi i powąchał. – Krew Jacka… Nieźle musiał oberwać… - podszedł znów do reszty. Mrok patrzył na niego z lekkim podziwem. – No co? Jestem Zającem mam wyczulony węch i słuch, a jako człowiek byłem bardzo dobrym tropicielem jak nie najlepszym. Ech… Jesteś z nami od pół wieku i nie wiesz tego? – spytał ironicznie Szarak.
         - No wiesz… Ja nigdy nie widziałem ciebie gdy tropisz… - warknął do niego Mrok i już mieli zacząć się kłócić gdy przerwała im Zębuszka.
         - Przestańcie! Tak nic nie zrobimy…  Trzeba go w końcu odnaleźć i zmienić! Czekajcie co to…? – spytała patrząc na jakiś punkt przed sobą reszta też tak zrobiła i ujrzała jakiś dziwny zakrzywiony patyk. Piasek nad swoją głową pokazał taki sam kij tylko, że złoty i piaskową postać Jacka. Wróżka szybko po nią poleciała, wyłowiła i wróciła do przyjaciół. Laska była lekko uszkodzona ale nie aż tak by Jack ucierpiał.
         - Jejku… Jak ja jej dawno nie widziała… Nic się nie zmieniła… - westchnęła Wróżka i delikatnie przejechała dłonią po drewnie.
         - Dobrze Wróziu… Ale to nie czas na takie rzeczy musimy jeszcze Jacka ocalić! – krzyknął North, a w tedy do Mroka przyleciały dwa koniki. Zaczęły rżeć szybko, a Czarny Pan uśmiechał się coraz szerzej, a potem jego uśmiech zniknął. Kiedy konie przestały rżeć Mrok spojrzał na swoich towarzyszy. – I? Gdzie są?
         - Dobra wiadomość jest taka, że znalazły tą Elsę, a zła jest taka, że… nie znalazły Jacka… Nie wiem jakim cudem ale im się nie udało… - westchnął i spojrzał na swoje twory, które nieco się zasmuciły. – Spokojnie… To nie wasza wina… - pogłaskał je, a potem zwrócił się do towarzyszy. – No to? Szukamy tej Elsy?
         - No tak! Niech prowadzą! – zarządził North, a koniki już szykowały się do drogi. Przyjaciele szybko wsiedli do sań Mikołaj krzyknął „Wio!” – a renifery i koniki popędziły przed siebie. Gdy wzbili się w powietrze zaczęli się kierować na północ, lecieli nad lasami, polami, łąkami, miastami, wsiami, autostradami gdy nagle konie zaczęły biec w dół. Strażnicy szybko za nimi pognali, a kilka metrów przed nimi zobaczyli zielonego wana, a w nim siedzieli szóstka młodych ludzi gdy byli bliżej usłyszeli kawałek ich rozmowy, a raczej kłótni.
         - Jak mogłeś zapomnieć zatankować! Przecież wiedziałeś, że jedziemy po Jacka! A przez ciebie jesteśmy na jakimś zadupiu!  – krzyczy jakaś dziewczyna.
         - Nie krzycz na mnie! Co poradzę, że ten złom tyle żre! I to nie tylko brak benzyny ale silnik się przegrzał przez ten upał! – krzyczy jakiś chłopak.
         - Możecie się ogarnąć! Elsa weź zrób coś z tym silnikiem, a potem coś wymyślimy… - powiedziała inna dziewczyna, a potem z auta wyszła blond włosa dziewczyna Zębuszka przyjrzała jej się bliżej, a potem uśmiechnęła się szeroko.
         -To ona! – pisnęła, a blondynka podskoczyła wystraszona.
         - Ej! To nie jest śmieszne! Nie straszcie mnie! – krzyknęła. Wszyscy zaczęli się tłumaczyć, że to nie oni, a kiedy Elsa odwróciła się w stronę sań zamarła w bezruchu. – Błagam powiedzcie mi, że to fata morgana albo na niebie naprawdę są sanie z reniferami… - powiedziała ostrożnie przyglądając się saniom. Reszta zdziwiona wyszła z auta, a gdy spojrzeli tam gdzie patrzyła El też zamarli w bez ruchu. Po chwili pierwsza ocknęła się Ania.
         - Czy… to są sanie Świętego Mikołaja? – spytała z pojawiającym się uśmiechem ruda. W tedy North nie mógł się powstrzymać i wychylił się z sań i pomachał im krzycząc głośno „Ho! Ho! Ho!” – Anka nie wytrzymała i zaczęła piszczeć z zachwytu, że w końcu spotka swojego ulubieńca z dzieciństwa jak i teraz. North wylądował na ziemi, a gdy tylko wyszedł na szyję żuczała mu się Anka. – Matko to Święty Mikołaj! Prawdziwy Święty Mikołaj! Jak ja się cieszę!!
         - Ho Ho! Ale spokojnie… Nie jesteś już zbyt duża na wierzenie w Świętego Mikołaja? – spytał rozbawiony brodacz odklejając ją delikatnie od siebie. Ruda szybko zaprzeczyła nadal się uśmiechając ale gdy ujrzała resztę omal nie zemdlała.
         Przyjaciele patrzyli na Ankę jak na wariatkę, a na strażników z nie dowierzaniem. Przecież oni to tylko historyjki! Anka zaczęła ściskać każdego z osobna, a gdy podeszła do Mroka podniosła wyżej głowę i się nieco zlękła. Tą samą twarz widziała zawsze w swoich koszmarach ale gdy ujrzała, że Strażnicy uśmiechają się do niej szybko przytuliła Czarnego Pana i nie czuła od niego strachu tylko odwagę. Zając zniecierpliwiony pokicał do reszty i przyjrzał się każdemu z osobna.
         - Która z was to Elsa? – spytał.
         - T-To ja… - wychyliła się niepewnie El.
         - Świetnie! Idziesz z nami kogoś ratować… - Zając złapał ją za ramię i ciągnął w stronę sań ale blondynka szybko mu się wyrwała.
         - Nie! My kogoś szukamy i to bardzo ważnego dal nas… Szukamy przyjaciela którego porwał mój ojciec! Nie mogę z wami nigdzie lecieć! A na pewno nigdzie się nie ruszę bez przyjaciół! – zaczęła protestować i znów stanęła koło przyjaciół.
         - Kogo szukacie? Jeśli można spytać? – spytał grzecznie North. El patrzyła chwilę na przyjaciół, a potem na strażników.
         - Szukamy Jacka Mroza… Jest naszym przyjacielem i nie do końca człowiekiem… Jest trytonem… - spuściła wzrok, a gdy usłyszała radosny śmiech Mikołaja nieco się speszyła.
         - To się bardzo dobrze składa Elso… My też go szukamy i jak chcecie to możemy was podwieźć jeśli pokażecie gdzie może być. – zagadał North. Przyjaciele od razu się zgodzili i zaczęli wchodzić do sań zabierając z auta swoje bagaże podręczne. Gdy wszyscy siedzieli na miejscach Mikołaj trzasnął lejcami i renifery ruszyły i zaczęły powoli się unosić. Wniebowzięta Anka siedziała koło Mikołaja i śmiała się radośnie gdy zimne powietrze uderzało ją w twarz. Po kilku godzinach lotu w końcu byli nad celem ale nigdzie nie widzieli ani statku, ani Jacka tylko wielką kałużę na środku portu, kawałki szkła, krew i szron… Wszyscy spojrzeli po sobie przerażeni…
         - Jacka trzeba znaleźć… i to szybko… - powiedział poważnie North.
*********************
Siemaneczko Syrenki!
Tak po krótkiej przerwie mam dla was tak krótki tak beznadziejny i tak nudny rozdział że mnie chyba zjecie xD

No ciekawe co się stało w porcie? Jakieś domysły? Czekam na wasze ciekawe pomysły xD
No cóż... Mam nadzieję, że się podobało ;)
Trzymajcie się mokro i nie wyschnąć mi tu!
Pozdrawia Ollka!!

Postanowiłam, że będę dodawać jakieś dziwne gify xd Co wy na to? ^^