Serce waliło trytonowi jak oszalałe. Biel tego
pomieszczenia raziła go w oczy, a bardzo jasne lampy w cele mu nie pomagały.
Pokój był olbrzymi. Pod ścianami było mnóstwo stołów z komputerami, mikroskopami,
probówkami i nie wiadomo czym jeszcze, ale najstraszniejsze było to, że w
jednej komorze zobaczył coś co wyglądało jak pozaziemska forma życia, a w
kolejnej… syrenę. Tak syrenę która wyglądała jak tysiąc nie szczęść –
wychudzona, blada, jej (niegdyś) piękny, różowy, długi ogon wyglądał jakby był
na słońcu przez dwa dni jak nie dłużej, a długie brązowe włosy były sklejone i
brudne, a w jej ciało były powbijane różne rury które wprowadzały do jej
organizmu składniki odżywcze i leki uspokajające. Tryton na jej widok przeraził
się i zaczął pływać niespokojnie i jęczeć na co dostał mocny cios w szybę by
się uspokoił i kolejne soczyste przekleństwo. Nie wiedział czemu ale kogoś mu
przypominała ta syrena kogoś kogo widział, ale nie wiedział gdzie.
Jego rozmyślania przerwał skrzyp otwieranych drzwi,
a potem wjechali do innego pomieszczenia z akwarium.
- Nie podoba mi się to – jęknął Mróz.
Mężczyźni podjechali do szkło, a potem otworzyli
klapę z akwarium Jacka i dzięki siatce wyłowili go – i nie odbyło się bez
szarpaniny, wściekłego syczenia i krwi – a potem zaciągnęli po schodach do
akwarium i wrzucili.
Tryton zaczął się rozglądać po akwenie i podpłynął
do szkła patrząc na mężczyzn gdy nagle do pokoju weszła kobieta w białym fartuchu.
Porozglądała się chłodnym spojrzeniem po zebranych, ale kiedy spojrzała na
trytona jej szare oczy zabłysły.
- Jaki piękny… - wyszeptała i podeszła do akwarium
odpychając tego kto stanął jej na drodze.
Mróz przyglądał się kobiecie nieufnie, cicho warcząc
gdy dotykała szyby. Nie podobała mu się ona.
- Rozumiesz co mówię? – zapytała kobieta na co
tryton nic nie odpowiedział. – Nie jesteś wygadany co? Ale będziesz mówił, a
nawet błagał.
Kobieta z chytrym uśmiechem poszła do drzwi i
zniknęła za nimi, szepcząc coś do jakiegoś mężczyzny na co on z uśmiechem
zareagował. Mróz obserwował ich cały czas i pływał niespokojnie i patrzył na niewielkie
okienka pod sufitem z nikłą nadzieją, że ktoś go uratuje.
W tym samym czasie u Strażników i przyjaciół.
- Jak to sanie ktoś ukradł?!!
**********
O bosze jak mnie już tu dawno nie było xd
Ale macie moje wypociny, które nikt i tak nie będzie czytać :c
Trudno ja napisałam i postaram się wrócić na blogera xd
A teraz życzę miłych wakacji i trzymajcie się mokro!
Tematyka bloga to: YAOI czyli boyxboy więc jak nie lubisz tego typu związków to nawet tam nie zaglądaj i nie hejtuj xd
One-shorty (wybaczcie ale nie będą się nazywać to "Pomidorowe" jakoś tak xd) tam będą z różnych anime, ale przeważnie będzie to coś ze Free!, Ataku Tytanów i oczywiście nasze OTP Jack Frost (od korry Lis) x Jack Mróz (z tego bloga nasza rybka) xDD Nie pytajcie czemu ale tak jakoś tak wyszło xp
Co jeszcze dodać?
A! Szykuje się Pomidorowa (znaczy się pomysł jest ale chęci brak) xd
Dobra mam nadzieję, że spodoba wam się nowy blog bo są już One-shorty ;)
Nie! To Ollka w końcu ruszyła dupsko i zaczęła pisać!
A teraz to co musicie mieć pod uwagą:
1. Jest to yaoi (chłopakxchłopak) więc jak nie lubisz takich związków to możesz opuścić tą stronkę ;p
2. Będzie tam brzydka scenka (+13), ale to tylko początek więc wasze dziewictwo nie jest zagrożone xd
3. To jest parring Yato (Noragami) x Levi (Atak tytanów/Shingeki no Kyojin) nie pytajcie czemu, ale to wszystko dzięki mojemu kochanemu zboczuszkowi korze Lis :***
4. Będzie kilka brzydkich słów, podteksty i nie wiadomo czego jeszcze xd
5. Nie jedzcie podczas tego czytania bo możecie się zakrztusić śmiechem albo czymś, więc... Jakby co ostrzegałam xd
A teraz zapraszam do długo wyczekiwanej Pomidorowej... ♪ ♫Jutro znowu będzie pomidorowa ♪ ♫
***
Dzień jak co dzień. Słoneczko świeci,
ptaszki śpiewają, dzieciaki się gwał… bawią, a ja? A ja sobie siedzę z Yukinem
w czyjejś łazience i naprawiam kran…
- Jakim cudem ja się pytam nazywasz
siebie bogiem? – chłód w głosie Yukiego sprawił, że po plecach przeszedł mi
nieprzyjemny dreszcz.
- Zamknij się! Jestem twoim mistrzem i jak
chcesz jeść musiszmy to robić niewdzięczny – burknąłem pod nosem.
I tak mniej więcej powinien wyglądać mój
dzień, ale nie! Bo czemu?
Wieczorem gdy byłem na spacerze rozmyślałem.
Ciekawe co by się stało gdyby nie Hiyori? Nigdy nie zanalazłbym mojej Świętej
Broni… Szkoda, że wyjechała na studia.
Moje rozmyślenia przerwał szelest, warczenie
wilków i spadająca do wody kropla. Wiedziałem kto się zaraz odezwie.
- Witaj Yato – słodziutki głosik mojej byłej
Świętej Broni sprawił, że chciało mi się wymiotowywać.
- Nora – warknąłem. – Czego chcesz? Nie
jesteś już moją shinki (Święta Broń) – spojrzałem na niską dziweczynkę.
- Dlaczego mnie już nie chcesz? Przecież
byliśmy kiedyś tak blisko nie pamiętasz? Jaboku? – wściekły chciałem jej coś
zrobić, ale te psy w maskach mnie zatrzymały.
- Czego chcesz?! I nie nazywaj mnie tak! –
Ja jestem spokojny. Spokojny jak ten kwiat lotosu na spokojnym jeziorku u
Tenjina… Co?
- Skoro ja ciebie
nie będę mieć to nikt nie będzie – krzyknęła. Zaskoczyło mnie to i bardzo, ale
potem poczułem jak coś na mnie wskakuje i gryzie. Wilki. Starałem im się
wyrwać, ale było ich za dużo. Krzyczałem z bólu, ale po chwili dzięki bogom
poczułem jak te kundle mnie puszczają. Padłem na ziemię cały w zarazie, ale mój
odpoczynek nie trwał długo bo przerwało go nagłe silne uderzenie w głowę, a
potem ciemność… Umarłem?
***
O matko moja głowa… A obiecałem, że nie będę
już pić, a przynajmniej nie tak dużo… Czekaj chwila… Ja nic nie piłem przecież
to to coś co mnie znokautowało! Żeby tak się dać załatwić Yato. Bogu wojny! Gdy
tak siebie wyzywałem pod sobą poczułem mie materac, nie koc tylko trawę…
Pomacałem trochę z nadal zamkniętymi oczami i poczułem coś mokrego i trochę
lepkiego. Dziwnee… Kiedy chciałem otworzyć oczy omal nie zwymiotowałem gdy do
mnie doszedł zapach rozkładającego się cuchnącego mięsa. Gdzie ja jestem?
Otworzyłem oczy i oparłem się na łokciach by się rozejrzeć, a to co zobaczyłem
przeszło wszelkie granice. Wszędzie, ale to wszędzie było pełno krwi, gdzie
niegdzie były zmasakrowane ciała kobiet i mężczyzn -chyba byli żołnierzami bo
mieli takie same stroje- niektóre nie miały rąk, nóg, połowy ciała, głowy, a do
tego wszędzie były powbijane dziwne mecze połamane albo brudne od krwi.
Przypominało mi to trochę moje poprzednie życie.
Kiedy wstawałem i się rozejżałem byłem na
jakimś pustkowiu. Nie wyglądało mi to na nasze czasy bo za bardzo zielono i
pusto, ale gdy się odwróciłem omal nie usiadłem z wrażenia. Kilka set metrów przedemną
rozciągał się chyba największy mur jaki w życiu widziałem! A żyję już dosyć
długo… Ale wracając. Kiedy tak podziwiałem mur usłyszałem głuche stąpania czyiś
stóp. Odwróciłem się nic nie świadomy. I to był błąd. W moją stronę kroczył
jakiś goły wielkolud!! I chyba nie miał dobrych zamiarów bo całą twarz miał w
krwi. Przerażony zacząłem wrzeszczeć i biegłem w stronę muru jak najszybciej
mogłem.
Gdy byłem już prawie w połowie mej podróży
obejrzałem się za siebie. Stwór dalej za mną kroczył jakby w ogóle na nim ta
wycieczka nie sprawiła kłopotu. Tępa kupa mięsa. Czekaj! Mogę przecież go
zabić! Yato gratuliję debilizmu.
- Sekki! – wyciągnąłem rękę by wpadł w moje
dłonie Yukine, ale tu nie miła niespodzianka. Yuki się nie pojawił, a monstrum
się zbliżało. No cóż nic innego mi nie zostało jak tylko… - Wiać!!!
Więc zacząłem uciekać jak najszybciej tylko
umiałem choć nogi powoli odmawiały mi współpracy. Próbowałem użyć moich mocy,
ale tu znowu życie pokazało mi mentalnego facka i nie mam mocy. Zjem kurczę
szybko. W pewnym momencie przewróciłem się o korzeń i upadłem boleśnie na
kolano. By cię w dupcię! Stwór po chwili stanął na demną i złapał w olbrzymie
łapsko łamiąc mi chyba jakieś kości przy okazji. Zacząłem wrzeszczeć z
przerażenia gdy zaczął przybliżać mnie do swoich ust. Ja nie chcę umierać!
Jeszcze nigdy się nie całowałem!
Kiedy tak wyłem i wrzeszczałem o pomoc nagle
za szyją stwora przeleciała metalowa lina z hakiem, wbiła się mocno w jakieś
pobliskie drzewo, a sekundę potem przeleciała jakaśpostać w zielonym płaszczu i
podobnym stroju do tamtych ludzi. Postać przecieła szyję stwora, a on padł na
ziemię martwy z głuchym łoskotem. Jakoś wygramoliłem się z uścisku wielkoluda i
padłem na ziemię cicho jęcząc z bólu. Po chwili usłyszałem tęten kopyt i krzyki
jakiś ludzi, kiedy w ich stronę spojrzałem ktoś przedemną klęknął była to
kobieta szatunka z okularami. Wyglądała na miłą osobę.
- Hej żyjesz? Boli cię coś? – szatynka
zaczęła badać mnie wzrokiem.
- Wszystko… boli… - słyszeliście jak brzmi
głos pomiędzy umieraniem, a ciężko rannym? Nie? No to macie problem bo ja tak
brzmiałem.
- Nic dziwnego prawie pożarł cię tytan
dobrze że Levi cię usłyszał – spojrzała za mnie i uśmiechnęła się do kogoś, a
potem szybko wróciła do swych towarzyszy. – Dajcie go do wozu ale ostrożnie
jest cały połamany.
Jacyś tędzy mężczyźni ułożyli na ziemi
prototyp noszy i ułożyli mnie na nich delikatnie choć i tak jęknąłem z bólu,
potem znieśli do drewnianego wozu, którego ciągnął koń. Ta… Miła przejażdżka
wśród smrodów konia. Zacząłem się rozglądać na tyle ile mogłem. Ta szatynka
rozmawiała z jakimś blondynem, a niedaleko nich stał jakiś bardzo niziutki
chłopak z czarnymi włosami, szarymi zimnymi oczami i bezuczuciowym wyrazem
twarzy – zawzięcie czyścił miecz brudny od krwi. Co? Czy to ten mały szczyl
mnie uratował? No bez jaj! Po chwili podeszli do mnie ten blondyn i szatynka.
- Witaj nazywam się kapitan Erwin Smith -
przedstawił się przyjaźnie blondyn, a po chwili wskazał na szatynkę. – A ona
Hanji Zoe, a ty?
- Eee… Yato – palnąłem głupio.
- Jeszcze nigdy nie słyszałam by tak młody
mężczyzna miał tak wysoki głos – zaśmiała się Hanji na co chciałęm się zapaść
pod ziemię.
- A jak ty byś się czuła gdyby ciebie zaraz
miał pożreć tytan okularnico? – chłód, który doszedł zza ich pleców sprawił, że
po plecach przeszedł mi zimny dreszcz.
- Leviś! Jak dobrze chodź przedstawiam ci
Yato to ten, którego uratowałeś – koło nich wyszedł ten sam niziutki
człowieczek co przed chwilą czyścił miecze.
„Leviś” spojrzał na mnie z niechęcią i
obrzydzeniem… Szacunku trochę dla majestatu bezbożniku jeden!
- Czyli… Dzieciak mnie uratował? –
spojrzałem na człowieczka zszokowany na co on zmarszczył wściekły brwi.
- Dzieciak? A chcesz od tego „dzieciaka” w
ryj gnoju? – warknął wściekle na co ja się przeraziłem. Takie małe a takie
wredne.
- Dobra spokojnie! Jedźmy już bo zaraz nam
tu wykitujesz Yato – uspokoiła nas Hanji i weszła do wozu, a potem zaczęła
opatrywać mi powierzchowne rany.
Gdy jechaliśmy słyszałem rozmowy żołnierzy,
parskania koni i od nich stukot. Przynajmniej miałem chwilę by pomyśleć. Gdzie
ja do cebulki jestem?! Jakieś wielkoludy zabijają ludzi, dzieci grożą dorosłym
boże gdzie ja trafiłem? Gorzej niż u siebie! Oby nic się moim przyjaciołom nie
stało… Kiedy dojechaliśmy pod bramę słońce pomału zachodziło, a mi ciarki
przeszły po plecach. Nie dobrze, bardzo nie dobrze bo przecież kiedy zbliża się
noc demony atakują częściej. Przejechaliśmy przez kamienną bramę, a potem przez
długi czas w ciemnościach pod murem, ale jak wyjechaliśmy słońce mnie oślepiło,
a potem usłyszałem gwar jak jacyś ludzie się cieszą. Czy to z mojego powodu? W
końcu jestem bogiem szacunek mi się należy. Po chyba dziesięciu minutach
zatrzymaliśmy się, a dwójka mięśniaków zabrała mnie do jakiegoś szpitala albo
czegoś. Połorzyli mnie do łóżka, –nie odbyło by się bez mich jakże seksownych jęków
bólu- a po chwili do mnie podszedł lekarz i zaczął badać. Po pół godzinie mnie
zostawił prawie gołego i całego w bandażach. Ta… Świetnie… Oby tu nikt nie
wszedł!
- Yatuś! – i wykrakałem.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem, a do
pomieszczenia weszła wesoła Hanji i pan „nie dotykać bo zajebię na miejscu” - Levi.
- Nic mu nie jest po co mnie tu ciągnęłaś?
Jeager prosi się o wpierdol – ironia w głosie Leviego chyba nie zrzaiła Hanji
bo szła dalej z nim w głąb pomieszczenia i do mnie. Gdy byli obok mnie, usiedli
na krzesłach i patrzyli na mnie.
- Hej Yatuś jak się czujesz? – dlaczego mam
wrażenie, że ta babka to ktoś z rodzinki Kofuku?
- Dobrze, dziękuję za troskę – co jak co,
ale grzecznym trzeba być.
- Skąd jesteś – to nie było pytanie, to był
rozkaz od Leviśia? Levusia? Kij z tym od Leviego!
- Ja? – brawo Yato pogrżaj się dalej, a
knypek da ci to wymarzone „w ryj”.
- Nie kurwa ja, gadaj do cholery skąd jesteś
– gwałciciel małych kotków atakuje! Łeeee… (To miał być płacz xd)
- No to ja z Tokyo – patrząc po ich minach
chyba nie zawiele zrozumieli. – No takie miasto… Stolica Japoni? Nie? Eee… O
albo prościej gdzie ja jestem?
- Jesteś w bazie głównej Oddziału Zwiadowców
w murze Rose – że ćwę? Jakich kurtka Zwiadowców?!
- Dobra… A który to rok?
- 853 – słyszeliście odgłos ranionego
jelenia w czasie rui? Nie? Ja też nie, ale fajnie by było.
I w taki oto sposób znalazłem się w świecie
pełnym tytanów i dziwnych ludzi… Tja… Dlaczego zawsze ja mam pod górkę?! Może
taki już mój los? Chociaż może mniej o moich rozterkach życiowych, a za to
opowiem wam co działo się potem, a to było bardzo, ale to bardzo ciekawe
przeżycie i uczuciowe i… inne bo inaczej tego nazwać się nie da. Moja prawdziwa
podróż po świecie pełnym niebezpieczeństw zaczęła się gdy wyzdrowiałem i
myślałem, że życie jest piękne…
W dniu w którym po dwóch miesiącach możesz w
końcu stanąć o własnych siłach i zacząć funkcjonować jak normalny człowiek
można pisać pieśni, urządzać bale z dziewczynkami z kolorowymi strojami
ludowymi i nie wiadomo czego jeszcze. Właśnie „można” by było gdyby nie to że
mały czarnowłosy kurdupel każe ci zrobić coś i nie ma mowy o sprzeciwie. Pierwsze
co kazali mi zrobić to się przebrać. Tak mój piękny dresik zostań zamieniony na
od nich dziwny mundur, ale za to jedno pocieszenie mogłem zostawić apaszkę. Ale
nie to było najgorsze… Trójwymiarowy manewr… Te dwa słowa wystarczą by zepsuć
cały dzień dla takiego nowicjusza jak ja, który poznał smak słodkiej prawdy o
tym czymś.
Przybiłeś kiedyś piątkę z ziemią? Nie? A
obściskiwałeś się z drzewem? Też nie? To może chociaż gdy spadałeś na coś, a
potem trzyamjąc się za coś innego i wypiszczałes całą „Odę do radości”? Nie?!
Człowieku to ty życia nie znasz! Ja takie coś prawie codziennie robiłem! A co
gorsza? Ten kurdupel to mam mówić do niego per panie „kapralu”. Nie doczekanie.
Gdy tak ćwiczyłem te moje nieszczęśne
umiejętności cały czas przypatrywał mi się ten kurdupel. I tak chyba mineły mi
kolejne miesiące, a ja z „kapralem” zaczeliśmy się jakoś dogadywać. Kiedy
opowiadałem mu o swoim życiu wyśmiał mnie i powiedział, że to nie prawda i jestm
debilem…
Kiedy tak mijały nam te dni pewnego razu
kapral kazał mi przyjść do swojego gabinetu, niczego nie świadomy ja poszedłem
sobie na luzie do niego, ale gdybym wiedział co miało się potem dziać nigdy bym
tam nie wszedł…
Puk, puk…
- Wejść – dlaczego tu się zrobiło tak zimno?
Wszedłem do jego gabinetu i jak mi kazano
stanąłem przy drzwiach wyprostowany.
- Wzywał mnie kapral.
Człowieczek pozwolił mi usiąść na krześle i
zaczął ze mną rozmawiać o tym jak się poprawiłem, że dobrze wykonuję obowiązki
i w ogóle. Moja szczęka gdzieś szukała po ziemi zębów, a oczy mogły z bliska
pooglądać buźkę kaprala. Ja kurdwa śnię… On mnie pochwalił! Pochwalił! Ta
kanalia co kapralem się zwie! Kiedy tak rozmawialiśmy nawet nie zwróciłem uwagi
kiedy przeszliśmy na kanapę, a kapral przyniósł jakiś alkohol. Wino albo wódkę
nie wiem, ale lubię i to i to. Gdy skonsumowaliśmy połowę butelki –pomińmy
fakt, że byłem tak piany, że ledwo mówiłem- kapral mnie bardzo zaskoczył on…
pokazał… ludzkie… odruchy! On się uśmiechał! Słabo, ale uśmiechał! Zacząłem się
śmiać jak jakiś myślący inaczej, a on na mnie spojrzał jak na wariata i zamknął
mi usta… swoimi? O matko! Kapral mnie całuje!! Co ja mam zrobić?! Odepchnąć?
Tak! Zrób to ty piana kupo mięsa. Kiedy chciałem go od siebie oderwać on przewrócił
nas na kanapę i on leżał na mnie nadal całując choć gdyby się tak bliżej
przyjrzeć temu to kapral ma bardzo miękkie usta jak na takiego chłodnego gnoja.
Zamknąłem oczy i wplotłem palce w jego
czarne włosy przybliżając go bardziej, a on to wykorzystał i wsadził swój język
w moje usta. Chyba był doświadczony bo wywijał w mojej gębie takie cuda, że
ciarki mnie przechodziły. Całowaliśmy się nie wiem ile, ale chyba długo bo
pomału brakowało mi powietrza. Gdy się oderwaliśmy patrzyliśmy na siebie dysząc
ciężko, kiedy się kapral „ogarnął” zaczął całować moją szyję i odpinać powoli
koszulę. Boże jak ja się w tedy czułem! Sapałem, jęczałem i nie wiem co
jeszcze, ale było mi strasznie dobrze chyba AŻ za dobrze. Kiedy kapral pozbył
się mojej góry znów zaczęliśmy się całować jak jacyś niewyżyci, a Levi jeździł
dłońmi po moim ciele co skutkowało jękami i wyginaniem się pod nim. Boję się co
będzie potem… Ja jestem prawiczkiem! Z nikim jeszcze ten tego nie robiłem. I
przez tą głupią myśl humor mi się pogorszył, a w oczach zatańczyły łzy. Levi
chyba to zauważył bo oderwał się ode mnie i spojrzał na mnie zatroskany słabo,
ale jednak.
- Coś się stało?
- Nie tylko, że ja jeszcze nie – jaki wstyd!
Już czternastolatki miały to dawno za sobą, a ja już mam kilka setek lat na
karku i nawet baby na go nie widziałem! Levi starł moje łzy i znów mnie
pocałował, ale delikatniej i czulej. To chyba miało oznaczać, że będzie dobrze.
Nie będę wam opowiadał co było potem bo
chyba każdy bardzo dobrze wie. A jak nie to ma problem. I w taki oto sposób
powstał nasz związek poza zawodowy czyli gdy jesteśmy na służbie się nie znamy,
a gdy jesteśmy sami… dzieją się cuda.
Przez kilka naście miesięcy żyłem sobie w
moim nowym świecie jakby tamten świat, w którym mam przyjaciół i rodzinę nie
istniał. Już pomału zapominałem kim tak naprawdę jestem nie wielkim bogiem
Yato, bogiem wojny, bezdomnym bożkiem z przepoconym dresie tylko zwykły chłopak
Yato, żołnierz w Oddziale Zwadowców, który w każdej chwili może zrobić jako
żarcie dla tytanów.
Na jednej wyprawie za mury jechałem konno
obok Leviego. Przy nim zawsze czułem się bezpieczniejszy na terenach tytanów.
Gdy zauważyliśmy jakiegoś tytana grupa go atakowała, a potem zabijała, albo nie
miała tego szczęścia i sama została pożarta my na szczęście nie spotkaliśmy
żadnego.
Usłyszeliśmy za sobą i przed sobą jak coś
wielkiego na nas biegnie, spojrzeliśmy w tamte strony i na nas biegli dwaj
tytani z siedemnastometrowi. Szybko z drużyną zeskoczyliśmy z koni i używając
sprzętów do trójwymiarowego manewru zaczęliśmy lecieć w stronę gigantów. Levi
jak zawsze pokazał się z najlepszej strony, a mi jak zawsze kopara opadała i
starałem się mu dorównać, ale przypadkiem nie zginąć.
Kiedy tak leciałem i
chciałem zrobić cios do mojej głowy wkradła się znienawidzona myśl „A co się
stanie gdy…” Gdy umrę? Gdy komuś się coś stanie? Gdy przeze mnie ktoś zginie?
Gdy Levi umrze? Levi… Levi… Levi! Nie mogę go stracić nie teraz! Używając gazu
szybko podleciałem do monstrum i gdy chciałem przeciąć jego szyję tytan
odwrócił się w moją stronę i ostatnie co pamiętam to błysk morderczych kłów,
czyiś wrzask, niemiłosierny ból, a potem ciemność...
***
- Yato - zostaw wiadomość po usłyszeniu
sygnału PIIII. – Yato – odczep się, uczę się matmy. – Yato! – nie znam gościa
ja tu tylko sprzątam. – Wstawaj leniu śmierdzący ile można być nieprzytomnym?!!
Dzień dobry, nazywma się Yato, bóg wojny i
moje uszy zostały właśnie boleśnie zgwałcone przez wrzask Yukiego. Chwila co?
Yukine?! Dalej kupo mięsa rusz się! Czas pokazać chciarz odrobinę życia.
Poruszyłem lekko palcem, a po paru nie
udolnych próbach w końcu otworzyłem słabo oczy i zacząłem się rozglądać. Byłem
w pokoju… w moim pokoju u Kofuku! Wróciłem do domu! Ale co z Levim? Gdzie inni?
- Yato? Słyszysz mnie – nie po oczach, nie
po oczach! Dlaczego Hiyori bawi się w doktora i świeci mi latarką do oka?
- Mmm… - monolog na dziś wersja Yato.
- Witamy wśród żywych panie Śpiąca Królewna.
Przespałeś prawie pół roku.
W taki oto sposób wróciłem do swojego
świata, a do świata tytanów już nigdy nie wróciłem choć nie raz rozmyślałem jak
się czują tamci, jak Levi sobie radzi i najważniejsze czy przetrwają…
Raz gdy siedziałem na dachu jakiegoś budynku
patrzyłem się w niebo wspominałem sobie jedną z naszych rozmów z Levim:
„- Ale dziś jest piękne niebo – wpatrywałem się
w bezchmurne, nocne niebo jak zahipnotyzowany, a Levi obok mnie jak zawsze bez
cienia uczuć.
- Nie rozumiem o co wam chodzi… Niebo jest
zawsze takie samo – widziałem lekki zarys nie zrozumienia na jego twarzy.
- Nie prawda patrzy tam – wskazałem palcem
na gwiazdy przypominające królika. – Co tam jest?
- Gwiazdy.
- A ty się bawić nie umiesz!
- Jestem dorosły.
- Ja też i co?
- Od kiedy? Po twoim zachowaniu wynika, że
masz mniej niż czternaście lat.
- Zamknij się! Jestem starszy od ciebie o
kilkaset wieków! Trochę szacunku dla majestatu!
- A ten znów swoje…”
Zaśmiałem się cicho na nie. Ciekawe jak
sobie teraz żyje? Może sobie kogoś sobie znalazł, albo coś? Ciekawe tak
właściwie czy oni w ogóle istnieli? Bo jak słyszałem od innych to znalazł mnie
Yukine gdy ja bardzo seksownie leżałem na ziemi nieprzytomny, a gdy czytałem internety
to nic nie mówili o tych wydarzeniach… Ja to mam bujną wyobraźnię co?
Gdy tak sobie leżałem, zamknąłem oczy i
wsłuchałem się w głosy nocne miasta. Gdzieś tam warkot samochodu, rozmowy ludzi
i piosenka… Piosenka?
Die Stühle liegen sehr eng
Wir reden die ganze Nacht lang
Dieser niedrige Raum ist nicht schlecht
Wir können uns gut verstehen
Znam ją…
And it's always, like that
in the evening time
We drink and we sing when our fighting is done
And it's always, so we live under the burnt clouds
Ease our burden, long is the night
Otworzyłem powoli
oczy i opierając się o łokciach rozejrzałem się, a na kominie siedział ON.
Die Stühle liegen sehr eng
You and I talk all the night long
Dieser niedrige Raum ist nicht schlecht
We comrades have stories to tell
So ist es immer, denn immer im Ertrag
We drink and we sing when our fighting is done
So ist es immer, we live under the burnt clouds
Ease our burden, long is the night
Da die Sterne nicht leuchten
We are stars and we'll beam on our town
Schauten wir das Licht selbst an
Sing with hope and the fear will be gone
Gdy on śpiewał ja
wsłuchiwałem się w tekst i uśmiechałem pod nosem. Zawsze mi to nucił kiedy po
prostu nie wytrzymywałem lub po prostu bałem się zasnąć. Kiedy skończył
piosenkę odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął lekko na co ja chciałem go
wyściskać z całej siły ale tylko siedziałem i czułem jak do oczu napływają mi
łzy szczęścia.
- Levi…
- Yato…
***
Siemaneczko syrenki!
Tak oto jest dziwne, zboczone coś co napisałam z trudami i oporami xd
Ale nwm czy coś w najbliższym czasie się ukarze bo brak weny -.-''
Ale teraz coś bardzo ważnego!
1. Chciała bym podziękować korze Lis za to że mnie motywowała bym spięła dupę i napisała to xd To korra <333333 Dziękuję :****
2. To coś powstało dzięki jednemu filmikowi (który podesłała mi korra xd)
3. Jeżeli chcecie posłychać oryginalnej piosenki to macie ją TU
No to chyba tyle z tego mojego biadolenia xd
Życzę wam miłej nocy/dnia kiedy to czytacie xd
I napiszcie czy podoba się wam to coś xd
A ja idę spać ^^
Pozdrawia Ollka PL :*
P.S. Sorki za te kropki na tekście, ale nie umiem w życiu i chyba nie przeszkadza wam o co?
Matko jak ja tego dawno nie pisałam xd No ale cóż się stało że mnie nie było w kubeczek po Kubusiu długo xd
Po pierwsze... Albo nie! Czekać mój tekst xd
Nie bij, nie gwałdź, nie molestuj! (Tja... Nie ma to jak teksty z Bieleckiego xd)
Ale teraz na poważnie... (Dlaczego ja przy tym zaczęłam się śmiać? xd)
Nie było mnie bo po prostu nie miałam weny, z korrą Lis cały czasz naparzałam na Google+ i teraz na fb xd Lovciam cię Paciu <3 (#NO HOMO XD), czasu a jak chciałam napisać coś na blogu to mój "kochany" i "wspaniały" laptop pokazał mi facka i się zepsuł -.- Tja... Moja smutna historia...
Po drugie:
Miałam dosyć duży remont w domu i też nie miałam za bardzo czasu i tak smutno mi było i wgl... :(
Po trzecie:
Przez pewną osóbkę którą kocham całym moim serduszkiem... Tak mówię o tobie mój Malfoyku ;*
Ale do rzeczy Ola! To Ewka nakłoniła mnie do bycia otaku i jestem nim xd I wgl Kuroko no Basket mym bogiem, a Free nałogiem xd i mogą się pojawiać jakieś Pomidorowe z tych anime xd i jeszcze jestem yaoistą ale to szczegół...
Po czwarte:
RAFAEL BIELECKI!!!!! KOCHAM KSIĄŻKĘ I WGL ANKIS (autorka)!! Jak skończę czytać to może jakieś dziwne coś streszczenie wam walnę albo cuś xd
Po piąte:
Nie wiem czy pojawią się w najbliższym czasie jakieś rozdziały ale chcę byście wiedzieli że ja jestem z wami duchem, ciałem i umysłem... Dobra bez umysłu bo mój umysł jest chory xd
Dobra bo gadam głupoty! (Jak zawsze)
Lecę szukać zeszytów z opowiadankami i naparzać w "opku" z korrą jak wróci (Wróć w końcu z tej budy! Demet xd)
Kończę!
Trzymajcie się mokro i nie wyschnąć mi tu!
Pozdrawia wasza zawsze wierna i kochana Ollka PL (czyt. Bielecki ;*)
Chwilę przed
pojawieniem się Strażników i przyjaciół w porcie:
Jack nie wiedział gdzie jest, gdzie jedzie,
jest dzień czy noc… Wiedział, a raczej czuł, że gdzieś jedzie i słyszał rozmowy
jakiś ludzi. Dzięki tym wspomnieniom nie bał się tak bardzo tych ludzi ale
zawsze obawy są. Nagle poczuł gwałtowne uderzenie, a potem jak wjeżdża pod
górkę. Zajęczał żałośnie ale pożałował tego bo dostał w odpowiedzi mocne
uderzenie pięścią w szkło i soczyste przekleństwo jakiegoś mężczyzny. Jack oszronił
akwarium i już przynajmniej nie słyszał tak bardzo tych rozmów. Postanowił się
zdrzemnąć na chwilę więc zwinął się w mały kłębek i zamknął oczy. Chwilę się
zdrzemnął gdy obudził go głośny odgłos tego samego dźwiga który go tu dał.
Wystraszony zaczął niespokojnie pływać w kółko akwarium i zamrażać je jeszcze
bardziej. Dźwig zaczął go unosić nad statkiem potem nad wodą a na koniec
postawił go na stałym lądzie. Mężczyźni szybko odpięli liny zabezpieczające i
zaczęli pchać akwarium w stronę auta pancernego. Jack zobaczył spod falującej
plandeki że, jest na stałym lądzie „To może być jedyna szansa…” – pomyślał w
głowie i szybko zaczął zamrażać szkło, lód i szron zaczęły niszczyć przeszkodę
i dało się słyszeć ciche pęknięcia. Ucieszony zaczął napierać na nią swoim
ciałem zamrażając jeszcze bardziej. Nagle dało się słyszeć głośny trzask,
rozsypujące się szkło, szum wody i krzyki mężczyzn. Jack szybko wypłynął z wodą
i upadł wprost na szkło, które przecięły mu skórę i zaczęła lecieć mu krew z
rąk, ogona, brzucha i trochę z głowy. Szybko się pozbierał i zaczął warczeć na
wszystkich, a tych którzy bezmyślnie podchodzili ranił mocno pazurami, a z ich
ran mocno ciekła krew na co tryton uśmiechał się mrocznie. Pomału zaczął pełzać
w stronę wody, mężczyźni szybko zareagowali, zaczęli łapać za liny i siatki
rybackie gdy mężczyźni rzucali w Jacka linami on szybko strzelał w nie lodem i
uciekał. Gdy był zaledwie metr od wody Pan Muller wziął strzelbę załadował dwie
strzałki usypiające, wycelował i strzelił. Jack w pierwszej chwili poczuł ukłucie
złapał się za te miejsca wyciągnął strzałkę puścił ją, zaczął jęczeć i pełznąć
w stronę ludzi, a gdy chciał ich złapać oni szybko odskakiwali, a jego ręka
opadała na ziemię tryton zaczął pełzać coraz bardziej ospale aż w końcu padł na
ziemię i zasnął. Mężczyźni szybko go unieruchomili i dali do jakiegoś
zastępczego akwarium przenieśli go auta pancernego zabezpieczyli grubymi pasami
zamknęli drzwi i pomału zaczęli opuszczać port i kierować się w stronę
ogromnego szklanego budynku z mnóstwem ochrony, kamerami i wysokim murem. Jednym
słowem wyglądał jak nowoczesna forteca. Jack w akwarium nadal sobie słodko spał
obwiązany grubymi sznurami uniemożliwiającymi mu ruchy. Auto wjechało do
podziemnego garażu, mężczyźni wyciągnęli akwarium i zaczęli je kierować w
stronę jakiegoś białego dużego pomieszczenia.
*********************
Siemaneczko syrenki!!
Wiem strasznie krótki i głupi ale za to dowiedzieliście się co się stało z Jackiem xD
Tja... Ollka zua i niedobra nie pozwoliła Jackowi uciec xD
Dobra może coś innego... Dziś jest... Hallowen!!! To co że go nie obchodzę, a małe żydy przychodzą by żebrać cukierki napisze coś xD (Logika Ollki...)
Może zdjęcia? Tak będzie zaczepiście xD
Jack O'Latern czy jak się to pisze xD
<3
Jelsa!
Jack jako aniołek... Dziwne połączenie ale kto co lubi xD
W
czasie gdy Strażnicy nie wiedzieli gdzie może znajdować się Jack postanowili
poszukać tej tajemniczej Elsy. Postanowili wrócić tam gdzie Zebuszka przedtem
ją widziała. Gdy tak lecieli do tego miejsca Mrokowi coś się wspomniało.
„Przecież moje koszmary…” – pomyślał i spojrzał na swoje dłonie.
- North! Teraz mi się wspomniało! Moje
koszmary mogą znaleźć Jacka albo coś! – krzyknął Mrok na co North jak i reszta
lekko podskoczyli zaskoczeni.
- Nie… Błagam koleś nie mogłeś tego
wcześniej powiedzieć?! – jęknął Zając.
- No dobra to rób co masz robić i niech
one szukają Jacka! – zarządził Święty nie zwracając uwagi na Zająca.
Mrok stworzył dwa małe koniki z
czarnego piasku, które nie wyglądały jak te pierwsze krwiożercze bestie tylko
teraz wyglądały na małe koniki z małymi różkami i złotymi oczami wypełnionymi
odwagą i determinacją. Czarny Pan powiedział co mają robić i już po chwili dało
się słyszeć od nich rżenie, a sekundę potem gnały w dwie różne strony. Ucieszony
Mrok rozsiadł się wygodnie i czekał. North za to już był pawie na miejscu gdzie
Zębuszka powiedziała, że tam powinna być Elsa. Święty zleciał nieco niżej i
krążył nad polaną gdzie powinna znajdować się dziewczyna. Gdy przelatywał nad
plażą zobaczył małe molo, które w niektórych miejscach było brudne od krwi,
podrapane jakimiś pazurami, a gdzie nie gdzie walały się szczątki lin. Zając
zmarszczył lekko nos i zaczął wąchać. Gwałtownie wstał i kazał Northowi szybko
zlecieć na ziemię. Starzec szybko zleciał, a Zając szybko pokicał w stronę
mola. Powąchał jeszcze chwilę, a potem się lekko przeraził.
- O-on tu był… I nie tylko on… Czuję
mnóstwo osób, dym jakiś maszyn i… - zastrzygł uszami. – I… nadal słychać od
nich krzyki… - kucnął, przejechał palcem po jednej plamie zaschłej krwi i
powąchał. – Krew Jacka… Nieźle musiał oberwać… - podszedł znów do reszty. Mrok
patrzył na niego z lekkim podziwem. – No co? Jestem Zającem mam wyczulony węch
i słuch, a jako człowiek byłem bardzo dobrym tropicielem jak nie najlepszym.
Ech… Jesteś z nami od pół wieku i nie wiesz tego? – spytał ironicznie Szarak.
- No wiesz… Ja nigdy nie widziałem
ciebie gdy tropisz… - warknął do niego Mrok i już mieli zacząć się kłócić gdy
przerwała im Zębuszka.
- Przestańcie! Tak nic nie
zrobimy… Trzeba go w końcu odnaleźć i
zmienić! Czekajcie co to…? – spytała patrząc na jakiś punkt przed sobą reszta
też tak zrobiła i ujrzała jakiś dziwny zakrzywiony patyk. Piasek nad swoją
głową pokazał taki sam kij tylko, że złoty i piaskową postać Jacka. Wróżka
szybko po nią poleciała, wyłowiła i wróciła do przyjaciół. Laska była lekko
uszkodzona ale nie aż tak by Jack ucierpiał.
- Jejku… Jak ja jej dawno nie widziała…
Nic się nie zmieniła… - westchnęła Wróżka i delikatnie przejechała dłonią po
drewnie.
- Dobrze Wróziu… Ale to nie czas na
takie rzeczy musimy jeszcze Jacka ocalić! – krzyknął North, a w tedy do Mroka
przyleciały dwa koniki. Zaczęły rżeć szybko, a Czarny Pan uśmiechał się coraz
szerzej, a potem jego uśmiech zniknął. Kiedy konie przestały rżeć Mrok spojrzał
na swoich towarzyszy. – I? Gdzie są?
- Dobra wiadomość jest taka, że
znalazły tą Elsę, a zła jest taka, że… nie znalazły Jacka… Nie wiem jakim cudem
ale im się nie udało… - westchnął i spojrzał na swoje twory, które nieco się
zasmuciły. – Spokojnie… To nie wasza wina… - pogłaskał je, a potem zwrócił się
do towarzyszy. – No to? Szukamy tej Elsy?
- No tak! Niech prowadzą! – zarządził
North, a koniki już szykowały się do drogi. Przyjaciele szybko wsiedli do sań
Mikołaj krzyknął „Wio!” – a renifery i koniki popędziły przed siebie. Gdy
wzbili się w powietrze zaczęli się kierować na północ, lecieli nad lasami,
polami, łąkami, miastami, wsiami, autostradami gdy nagle konie zaczęły biec w
dół. Strażnicy szybko za nimi pognali, a kilka metrów przed nimi zobaczyli
zielonego wana, a w nim siedzieli szóstka młodych ludzi gdy byli bliżej
usłyszeli kawałek ich rozmowy, a raczej kłótni.
- Jak mogłeś zapomnieć zatankować!
Przecież wiedziałeś, że jedziemy po Jacka! A przez ciebie jesteśmy na jakimś
zadupiu! – krzyczy jakaś dziewczyna.
- Nie krzycz na mnie! Co poradzę, że
ten złom tyle żre! I to nie tylko brak benzyny ale silnik się przegrzał przez
ten upał! – krzyczy jakiś chłopak.
- Możecie się ogarnąć! Elsa weź zrób
coś z tym silnikiem, a potem coś wymyślimy… - powiedziała inna dziewczyna, a
potem z auta wyszła blond włosa dziewczyna Zębuszka przyjrzała jej się bliżej,
a potem uśmiechnęła się szeroko.
-To ona! – pisnęła, a blondynka
podskoczyła wystraszona.
- Ej! To nie jest śmieszne! Nie
straszcie mnie! – krzyknęła. Wszyscy zaczęli się tłumaczyć, że to nie oni, a
kiedy Elsa odwróciła się w stronę sań zamarła w bezruchu. – Błagam powiedzcie
mi, że to fata morgana albo na niebie naprawdę są sanie z reniferami… -
powiedziała ostrożnie przyglądając się saniom. Reszta zdziwiona wyszła z auta,
a gdy spojrzeli tam gdzie patrzyła El też zamarli w bez ruchu. Po chwili
pierwsza ocknęła się Ania.
- Czy… to są sanie Świętego Mikołaja? –
spytała z pojawiającym się uśmiechem ruda. W tedy North nie mógł się
powstrzymać i wychylił się z sań i pomachał im krzycząc głośno „Ho! Ho! Ho!” –
Anka nie wytrzymała i zaczęła piszczeć z zachwytu, że w końcu spotka swojego
ulubieńca z dzieciństwa jak i teraz. North wylądował na ziemi, a gdy tylko
wyszedł na szyję żuczała mu się Anka. – Matko to Święty Mikołaj! Prawdziwy
Święty Mikołaj! Jak ja się cieszę!!
- Ho Ho! Ale spokojnie… Nie jesteś już
zbyt duża na wierzenie w Świętego Mikołaja? – spytał rozbawiony brodacz
odklejając ją delikatnie od siebie. Ruda szybko zaprzeczyła nadal się
uśmiechając ale gdy ujrzała resztę omal nie zemdlała.
Przyjaciele patrzyli na Ankę jak na
wariatkę, a na strażników z nie dowierzaniem. Przecież oni to tylko historyjki!
Anka zaczęła ściskać każdego z osobna, a gdy podeszła do Mroka podniosła wyżej
głowę i się nieco zlękła. Tą samą twarz widziała zawsze w swoich koszmarach ale
gdy ujrzała, że Strażnicy uśmiechają się do niej szybko przytuliła Czarnego
Pana i nie czuła od niego strachu tylko odwagę. Zając zniecierpliwiony pokicał
do reszty i przyjrzał się każdemu z osobna.
- Która z was to Elsa? – spytał.
- T-To ja… - wychyliła się niepewnie
El.
- Świetnie! Idziesz z nami kogoś
ratować… - Zając złapał ją za ramię i ciągnął w stronę sań ale blondynka szybko
mu się wyrwała.
- Nie! My kogoś szukamy i to bardzo
ważnego dal nas… Szukamy przyjaciela którego porwał mój ojciec! Nie mogę z wami
nigdzie lecieć! A na pewno nigdzie się nie ruszę bez przyjaciół! – zaczęła
protestować i znów stanęła koło przyjaciół.
- Kogo szukacie? Jeśli można spytać? –
spytał grzecznie North. El patrzyła chwilę na przyjaciół, a potem na strażników.
- Szukamy Jacka Mroza… Jest naszym
przyjacielem i nie do końca człowiekiem… Jest trytonem… - spuściła wzrok, a gdy usłyszała radosny śmiech Mikołaja nieco się speszyła.
- To się bardzo dobrze składa Elso… My
też go szukamy i jak chcecie to możemy was podwieźć jeśli pokażecie gdzie może
być. – zagadał North. Przyjaciele od razu się zgodzili i zaczęli wchodzić do
sań zabierając z auta swoje bagaże podręczne. Gdy wszyscy siedzieli na
miejscach Mikołaj trzasnął lejcami i renifery ruszyły i zaczęły powoli się
unosić. Wniebowzięta Anka siedziała koło Mikołaja i śmiała się radośnie gdy zimne
powietrze uderzało ją w twarz. Po kilku godzinach lotu w końcu byli nad celem
ale nigdzie nie widzieli ani statku, ani Jacka tylko wielką kałużę na środku portu,
kawałki szkła, krew i szron… Wszyscy spojrzeli po sobie przerażeni…
- Jacka trzeba znaleźć… i to szybko… -
powiedział poważnie North.
*********************
Siemaneczko Syrenki!
Tak po krótkiej przerwie mam dla was tak krótki tak beznadziejny i tak nudny rozdział że mnie chyba zjecie xD
No ciekawe co się stało w porcie? Jakieś domysły? Czekam na wasze ciekawe pomysły xD
No cóż... Mam nadzieję, że się podobało ;)
Trzymajcie się mokro i nie wyschnąć mi tu!
Pozdrawia Ollka!!
Postanowiłam, że będę dodawać jakieś dziwne gify xd Co wy na to? ^^