W tym rozdziale pokaże się w małym stopniu mój sadyzm xd Muahahaha!!! Smacznego :*
*************
Jack wszystko teraz sobie zrozumiał...
- To była pułapka! - wykrzyknął wściekle patrząc na Elsę - Zaufałem Ci! - krzyknął łamiącym się głosem.
Elsa nie wierzyła że on to powiedział. Jak on mógł ją tak osądzić? Ona nawet nie wiedziała że jej ojciec o nim wie, a on uważał że ona go wydała i że to był podstęp.
- Jack ale to nie tak! - krzyknęła przerażona.
-Elso świetnie się spisałaś! Jestem z ciebie dumny córeczko! - powiedział dumny pan Muller wykorzystując sytuację.
Od Jack'a po tych słowach było można było wyczuć istną nienawiść i chęć mordu. Z tej wściekłości znów zaczął się zmieniać, oczy też nie dość że mu się zwęziły to jeszcze zmieniły barwę z błękitnej w zimną szarą stal. Po chwili zaczął się szarpać, wyrywać, a nawet próbował przerwać liny pazurami ale nie udało mu się bo mężczyźni jeszcze bardziej go przytrzymali i przygnietli do ziemi. Jack wydał z siebie jeszcze stłumiony jęk i przestał się wiercić.
- Co tak stoimy? Na nich! - wykrzyknęła bojowo Merida i puściła strzałę milimetry od faceta który trzymał Elsę.
- Merida nie próbuj ich przypadkiem zabić. - przypomniała jej Punka.
- E tam! Tata zawsze mówi byle nie w głowę. - zaśmiała się i naciągnęła przygotowaną strzałę.
- I też mówi. Ekhem... Ekhem... Cytuję : "
Ja nie chcę wyjść za mąż, chcę być niezależna oraz rozpuścić włosy na wietrze i kłusować po polach i lasach, naparzając z łuku co popadnie." - powiedział naśladując ojca Meridy Flynn za co dostał od Punki w żebra.
Ruda tylko prychnęła lekceważąco i puściła kolejną strzałę, która trafiła w prost w ramię mężczyzny. Strzała leciała z taką siłą, że przebiła się przez skórę, a grot ugrzązł w kości nieszczęśnika przecinając przy okazji mięśnie, żyły i nerwy. Wrzasnął z bólu puścił, puścił blondynkę i chwycił się za krwawiącą nie ubłagalnie szybko ranę. Elsa szybko to wykorzystała i rzuciła ogromną śnieżną kulą w rannego. Flynn szybko podbiegł do grupki przytrzymujących trytona i zaczął bić ich po głowach patelnią. Roszpunka wskakiwała na barana jeszcze trzymających się na nogach i dusiła włosami. Czkawka dzięki swojej tarczy przyciągał innych z skuterów w prost do wody (Ha Ola obejrzała Jeźdźców Smoków i teraz się chwali wiedzą xd Żałosne... Ale polecam obejrzeć JS ;) - dop. aut.), a Szczerbatek gryzł za kostki. Po chwili nie było ani jednego mężczyzny tylko przyjaciele, którzy stali do niego tyłem w bojowych pozach. Jack patrzył na wszystkich z podziwem i wdzięcznością. "Oni mi pomagają... Więc to jest prawdziwa przyjaźń." - pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Nagle zobaczył kontem oka, że za nim podpłynęła łódź i poczuł czyjeś ręce które chwytają go z ogon i wciągają do łódki. Jednym szybkim ruchem ręki już był na dnie, próbował nawet krzyknąć ale inny szybko włożył mu w otwarte już usta szmatkę, obwiązał ją wokół głowy by nie spadła i zawiązał w mocny supeł. Nim przyjaciele spostrzegli że Jack'a nie ma łódka z nim już dawno odpłynęła w stronę statku. Tryton siedział w najgłębszym i najciemniejszym miejscu na łódce. Cały drżał ze strachu i oddychał szybko i nierówno. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bał nie wiedział co mu mogą zrobić, gdzie zabrać. Chciał by to wszystko się już skończyło, żeby zapomniał i by to był zwykły koszmar. Lecz nie... To jest naprawdę. (Life is brutal... :( - dop. aut.)
W tym samym momencie przyjaciele stojący na molo byli tak zaskoczeni, że nie wiedzieli co zrobić. W końcu Elsa obudziła się pierwsza.
- JACK!!!! - wrzasnęła na całe gardło pełna rozpaczy, bólu, winy, bezradności i przerażenia. - NIENAWIDZĘ CIĘ TATO!!! JACK! Wróć do mnie... Błagam... - wybełkotała i wybuchła nie pohamowanym płaczem. Nawet chciała wskoczyć do wody i do niego popłynąć albo użyć chociaż mocy ale Roszpunka ją powstrzymała i przytuliła ją.
- Hej. El nie płacz. Pamiętasz? Jeszcze będziesz się z tego śmiać! Przecież tak zawsze mówił Jack. - na co blondynka wybuchła jeszcze większym szlochem. - Nie, nie, nie płacz! Wyciągniemy go zobaczysz. Po prostu uwierz... - uśmiechnęła się do niej dodając jej tym otuchy i starła kciukiem z policzka resztki łez. - A teraz chodź bo robi się chłodno, a potem coś wymyślimy. - zapewniła i pociągnęła ją delikatnie w stronę plaży.
Elsa wyrwała się złotowłosej z objęć przepchnęła się niegrzecznie pomiędzy przyjaciół i pobiegła do miejsca w którym siedziała razem z Jack'iem jeszcze przed chwilą i przykucnęła by poszukać czegoś. Po chwili znalazła, leżała w wodzie na dnie szybko ją wyciągnęła. Byłą to ta kula którą podarował jej Jack. Była trochę pęknięta jak tamten facio jak ją brutalnie odciągnął od białowłosego to musiała spaść do wody pękając przy tym. Popatrzyła na nią chwilę na wyciągniętych przed siebie rąk, a potem przytuliła ją delikatnie do siebie, a słone łzy spływały delikatnie po jej policzkach aż do brody i skapywały na górną oszronioną część prezentu. Paczka podeszła do niej, przykucnęła przy niej i czekali w ciszy. Na statku zaczęło robić coraz głośniej, a Elsa jeszcze mocniej przytulała prezent tak jakby ktoś miał jej go wziąć i stłuc. Po chwili łzy El, które nadal skapywały na kulę rozpuściły szron, a na jego miejscu zaczęły się pojawiać jakieś słowa.
- El patrz... - szepnął w jej stronę Czkawka i pokazał na kulę. - Tam coś jest napisane...
Blondynka ostrożnie odsunęła ją od siebie i przeczytała prawie nie widoczny napis.
Dla najpiękniejszej śnieżynki ze wszystkich.
J.M.
- Śnieżynki? - zapytała patrząc teraz na statek na którym coś niebezpiecznie na środku zaczęło świecić i czyjś przeraźliwy wrzask. Odwróciła natychmiast głowę bo chyba nawet wiedziała od kogo on może być. W oczach znów zagościły jej łzy, które po chwili wypłynęły psując jeszcze bardziej makijaż dziewczyny. - Zabierzcie mnie stąd... Proszę... - wyszeptała łamiącym się głosem. Przyjaciele wstali i wycierając oczy też pełne łez - oczywiście Julian żeby nie było usprawiedliwiał się że mu coś wleciało do oka - paczka przytuliła ją mocno by dodać jej otuchy i przez całą drogę milczeli. Dziś to nie był od nich najlepszy dzień, a zwłaszcza dla Jack'a...
~Chwilę temu przed statkiem~
Łódka z Jack'iem pomału docierała do statku tryton dociskał się coraz bardziej w cień. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bał statku jak teraz.
- No rybko, a teraz bądź grzeczny i się nie ruszaj. - powiedział jeden z porywaczy i chwycił za liny na rękach trytona i przyciągnął go na dziób łódki nawet nie starając się użyć za bardzo siły, był bardzo lekki. Ze statku wychyliła się czyjaś głowa, która po chwili zniknęła, a na jej miejscu zaczęła spadać długa mocna lina. Po chwili lina spadłą bezwładnie w ręce mężczyzny, który szybko zawiązał ją z innymi linami na rękach Jack'a sprawdził jeszcze supeł.
- Jest dobrze. - westchnął. Wyciągnął kciuk do góry i wykrzyknął - Gotowe! - na statku było słychać czyjś inny przytłumiony okrzyk "Dajesz!" -, a lina zaczęła się napinać i podnosić Jack'a do góry. Wystraszony tryton zaczął się rzucać we wszystkie strony nie czując pod sobą żadnego gruntu. Zacisnął tak mocno zęby, że szmatka którą miał w ustach zaczynała się rwać aż w końcu puściła i spadłą w dół, a wstrętny posmak starej ścierki dopiero teraz zaatakował jamę ustną Jack'a. Zaczął mlaskać i wykrzywiać ją w różne sposoby, a przy okazji nadal się rzucał.
- Panie kapitanie liny długo tak nie wytrzymają! Co robić? - zapytał zdenerwowany marynarz.
- Jak to co? Uspokoimy rybkę. No w końcu mogę użyć maleństwa. - zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni spodni PISTOLET?!
- Panie kapitanie! Pan chyba nie chce go zabić? - zapytał spanikowany marynarz
- Ha! Chciał byś! To paralizator baranie! - wycelował w stronę zbliżającego się trytona. Pociągnął za spust i ze środka wyleciały dwie iskrzące się linki, które leciały w prost w ramię Jack'a. Gdy dotknęły jego skóry tryton zaczął jeszcze bardziej się rzucać i wrzeszczeć z bólu. Większość marynarzy przyglądała się mu ze współczuciem, strachem, a niektórzy z obrzydzeniem albo się śmiali bezczelnie.
- Kto zamawia sushi? - zagadał kapitan bez krzty współczucia.
- Kapitanie mu już chyba wystarczy... - powiedział niepewnie blondyn stojący koło kapitana.
- Kristoff to ja wyznaczam czy wystarczy. Niech wie kto tu rządzi. - wysyczał i nacisnął z niechęcią spust do którego zaczęły zwijać się linki.
Kiedy Jack nie czuł już tego paraliżującego bólu spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na molo, na którym zauważył swoich przyjaciół.
- Pomocy... - wyszeptał na ostatnim wdechu, spuścił nieprzytomnie głowę w dół i zwisał poruszany chłodną nocną bryzą.
- Na co czekacie?! Wciągać na pokład i odpływamy! - zawołał kapitan do załogi.
Znów zaczął się gwar na pokładzie. Jeden stał przy dźwigu podciągającym linę, a Kristoff i inny marynarz stali przy miejscu, w którym zaraz pokazało się bezwładne ciało trytona. Szybko wzięli go za ramiona, podciągnęli by potem położyć go na pokład i odwiązali jeszcze linę z dźwigu. Kapitan tylko spojrzał na niego i pokiwał głową z uznaniem. "Mullerowi się spodoba." - pomyślał i powiedział dwójce marynarzy by znieśli go do jego "nowego tymczasowego domku". Obaj westchnęli głośno i znów go chwycili jeden za ramiona, a drugi za ogon.
- Kapitanie, a odwiązać go potem? - zapytał brunet.
- Dopiero w akwarium. - burknął niezadowolony i poszedł w stronę (tam gdzie urzęduje kapitan... Napiszecie jak się to nazywa co nie? hehe... - dop. aut.) Wzruszyli tylko ramionami i poszli pod pokład, chodzili różnymi korytarzami gdy nagle stanęli przed wielkimi metalowymi drzwiami na hasło i skaner dłoni. Kristoff podał hasło i podał koledze nadal nieprzytomnego trytona. niezadowolony marynarz mruknął coś pod nosem nie ładnego pod adresem blondyna. Marynarz uznał że tego nie słyszał i podał dłoń do skanera. Drzwi się otworzyły. W środku panował pół mrok, a gdy Kristoff oświetlił na środku stało duże akwarium pełne wody, a tak to w pomieszczeniu nie było nic oprócz małego krzesełka obok drzwi (tak nie było nic, a jednak było eh... - dop. aut.) Blondyn otworzył górną klapę i pomógł koledze dać go do akwarium. Brunet szybkim ruchem obciął małym nożykiem liny tym samym uwalniając Mroza z niekomfortowego uścisku. Wrzucili go do środka i zamknęli klapę. Kristoff zaproponował że on tu zostanie i popilnuje trytona. Brunet wzruszył ramionami i wyszedł zostawiając blondyna z białowłosym. Kristoff usiadł wygodnie na krześle i zaczął się przyglądać jack'owi lecz po chwili zaczął niewinnie ziewać, potem coraz dłużej, a na koniec buzia mu się w ogóle nie zamykała.
- E tam i tak się nie obudzi. - wyszeptał do siebie i zamknął oczy i zasnął.
**********************
Hej Syrenki!
Oto kolejny dziwny, krwawy, ciekawy w ogóle nie wiem jaki xd
Mam nadzieję że się podoba ;)
Trzymajcie się mokro!
Pozdrawia Olcia :***